Rozdział 4.
Kryzys i upadek Rzeczypospolitej (XVIII w.)
str. 3
W Doruchowie sprawa zaczęła się od tego, że żonie dziedzica Stokowskiego zrobił się zawszony kołtun na głowie. Oczywiście musiały w tym brać udział jakieś siły nieczyste, dlatego oskarżono o czary 7 miejscowych kobiet, a że sprawa była „rozwojowa" - to rychło na ławie oskarżonych znalazło się ich aż dwa razy tyle. Przed egzekucją „czarownic z Doruchowa” (1775) najpierw poddano je „próbom wody”: próba „wody gorącej” polegała na tym, że podejrzana o czary zmuszana była do trzymania ręki przez pewien czas w ukropie i jeśli dłoń nie doznała żadnych obrażeń, wówczas uważano, że kobieta jest niewinna; próba „zimnej wody” - polegała na związaniu kończyn podejrzanej, wrzuceniu jej do wody i jeśli nie zanurzała się - oznaczało to, że jest winna (ówczesne obszerne suknie, zatrzymując powietrze utrzymywały na wodzie). „Czarownice” nie zdały tego „testu niewinności”, więc umieszczono je w beczkach mających specjalne otwory na głowę. Beczka miała izolować je od ziemi, skąd, jak wierzono, czerpały swą moc. Tortury w stosunku do obwinionych o czary, zgodnie z prawem stosowano tak długo, aż uzyskiwano przyznanie się obwinionych (!). Potem dopiero następowało spalenie ich na stosie.
Chłopi ze wsi królewskich, zwłaszcza mieszkający przy granicy państwowej, miewali nieco szersze horyzonty niż ich sąsiedzi ze wsi prywatnych, szlacheckich czy kościelnych, choćby z tego powodu, że nie ograniczały się one tylko do jednej wsi czy parafii, ale obejmowały pojęcie starostwa, a nawet sięgały stolicy, gdzie przebywał król, u którego można było szukać obrony, jak się przynajmniej łudzono. Bywali też oni częściej pociągani do służby wojskowej, a do ich obowiązków pańszczyźnianych należał nawet daleki transport zboża do niemieckiego Wrocławia. Chłopi z królewszczyzn mogli się procesować ze starostą królewskim, a skargami zajmowały się wspominane już tzw. Sądy Referendarskie, które miały zapobiegać temu, aby dzierżawcy królewszczyzn przez nadmierny wyzysk nie rujnowali osiadłych gospodarzy, co oznaczałoby stratę dla skarbu państwa lub króla. Za utrudnianie chłopu wniesienia skargi król mógł ukarać starostę karą pieniężną, mógł też zapewnić ochronę przed prześladowaniem, dając mu listu żelazny (glejt). Z drugiej jednak strony owi starostowie byli często bliskimi znajomymi króla, toteż mogli oni liczyć na jego względy w większym stopniu niż wieśniacy z Wójcina.
Znamy niektórych starostów bolesławieckich z XVIII wieku.
Pierwszy z nich to Wojciech, hrabia z Bnina Opaleński (Opaliński), który długo dzierżył starostwo (1738–1775), był wojewodą sieradzkim i kawalerem dwu orderów: Orła Białego i Świętego Stanisława. Nadawaniem takich orderów królowie elekcyjni schyłkowego okresu Rzeczpospolitej wyróżniali swych stronników. Order Orła Białego ustanowił król August II Mocny w 1705 roku i otrzymywali go w tym czasie głównie magnaci, którzy wsparli króla w czasie wolnej elekcji. Początkowo miał on formę owalnego medalu czerwonego koloru z jasnobłękitną wstęgą oraz hasłem: Pro Fide, Lege et Rege (łac. za wiarę, prawo i króla), a w 1709 roku order otrzymał formę krzyża maltańskiego. W czasach Augusta III stracił nieco renomę, gdyż masowo był sprzedawany, a za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego nadawano go na rozkaz carowej Katarzyny II Rosjanom, głównie jej faworytom. Drugie z kolei odznaczenie, czyli order Świętego Stanisława, ustanowione zostało przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, był to order rycerski i aby go otrzymać należało udowodnić szlachectwo przez podanie po 4 herby ze strony ojca i matki (po mieczu i po kądzieli). Starosta Opaliński toczył wieloletni spór o Łubnice z klasztorem w Ołoboku. W 1749 roku cysterki próbowały siłą odebrać mu zagrabione Łubnice, ale starosta wyparł je stamtąd. Ściągnął tym klątwę na siebie i na swoją żonę. Wprawdzie wyrok sądowy wypadł korzystnie dla cysterek, ale starosta trwał w swym uporze aż do śmierci i dopiero jego żona zakończyła spór na Zamku w Warszawie w 1777 roku (Wiki).
W 1775 roku Wojciech Opaleński, po uzgodnieniu z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim, scedował starostwo bolesławskie na Filipa Szaniawskiego, starostę kąkolowieckiego, także kawalera orderu Orła Białego.
Po nim starostwo stanowiło dożywotnią posesję jego żony, Ludwiki z Załuskich Szaniawskiej, a arendalnym posiadaczem starostwa i wójtostwa był wówczas niejaki Ignacy Kijeński, dworzanin królewski (Bo). Spotkamy się jeszcze z nim przy omawianiu wyników ostatniej lustracji dóbr królewskich w 1789 roku, a nawet w początkach XIX wieku.
W 1777 roku wsie starostwa bolesławieckiego z Wójcinem na czele wniosły zbiorowy pozew do Sądu Referendarskiego przeciwko wdowie po staroście Opalińskim i nowemu posesorowi Filipowi Szaniawskiemu, którzy wbrew obowiązującemu prawu dokonali zwiększenia powinności, czynszów, danin, m.in. zwiększając ilość pańszczyzny do dziesięciu dni w tygodniu(!):
„po dni pięć dwojgiem kmieciów do roboty przymuszają”. (Ref)
Pozywający zwracają uwagę, że pozwani posesorzy, zagrabiają też grunty chłopskie i przyłączają je do ziemi dworskiej:
„Grunta, to jest role i półrolki przez poddanych wytrzebione jako też łąki niektóre, na dwór odbierają”.
Skarżący włościanie informują, więc, przy okazji króla, że pozwani czynią tym samym „uszczerbek w podatkach należnych królowi", ponieważ od folwarków szlacheckich podatków wtedy nie pobierano.
O losach wspomnianej skargi dowiemy się, co nieco przy omawianiu lustracji z 1789 roku. Takich skarg wpływało wówczas wiele do Referendarii, ale w praktyce starostowie potrafili w różny sposób utrudnić chłopom wnoszenie skarg - nękając i zastraszając rodziny skarżących, napadając po drodze na posłańców przewożących pozew, odbierając im ten dokument itp.
W dobrach kościelnych znajdujących się pod władzą pobożnych mniszek z Ołoboku, a znajdujących się w sąsiedztwie Wójcina, też nie było lekko. Świadczyć może o tym zbiegostwo na Śląsk, za Prosnę. Około 1774 roku z Radostowa zbiegło 8 rodzin chłopskich, to jest, co czwarta rodzina (8 z 31 dymów). Z klucza wieluńskiego kapituły około 1713 roku uciekła prawie połowa chłopów (JMD21).
Wstrząs pierwszego rozbioru Polski w 1772 roku spowodował, że sejm rozbiorowy przeznaczył na cele oświatowe pieniądze, jakie uzyskano po zlikwidowanym przez papieża zakonie jezuitów. W 1773 roku utworzono Komisję Edukacji Narodowej, czyli pierwsze ministerstwo oświaty w Polsce i pierwszą tego typu instytucję w Europie. Odtąd nauka miała odbywać się wyłącznie w języku polskim, a nauka w języku łacińskim była zakazana. Nauczycielami mieli być ludzie świeccy kształceni w seminariach nauczycielskich, a nie duchowieństwo jak to było do tej pory. Do programów nauczania szkół średnich wprowadzono nauki matematyczno-przyrodnicze, język ojczysty, historię ojczystą i „naukę moralną”, czyli etykę świecką. Program przewidywał też naukę języków nowożytnych oraz przysposobienie wojskowe.
Zaczęła się wielka reforma szkolnictwa, ale wsi praktycznie mało to dotyczyło. KEN opracowała wprawdzie programy nauczania dla ludu oraz specjalny elementarz, ale z braku środków poprzestano na zaleceniach. Szkolnictwo elementarne miało, więc nadal pozostać w gestii kleru parafialnego i w praktyce zależało wszystko od dobrej woli, ochoty oraz finansów duchowieństwa i ziemian. Program takich szkół elementarnych stwierdzał, że nauka ma służyć celom praktycznym i podniesieniu gospodarki rolnej, „oświeceniu ludu około religii, około powinności stanu, około robót i przemysłu w tymże stanie” (Bys 356). Krótko mówiąc, wiejskie szkoły parafialne miały być czymś w rodzaju szkółek przysposobienia zawodowego rolników, ogrodników i rzemieślników, przy eliminacji z nich wiedzy nieodnoszącej się do zawodu rolnika, który na stałe miał być przypisany do stanu chłopskiego.