Rozdział 3
Rozwój gospodarki folwarcznej i początki kryzysu (XVIIw.)
str. 8
A jak wyglądała nauka w polskich kolegiach?
Protestanckie gimnazja powstawały w Polsce wcześniej i stały się wzorem dla humanistyczno-religijnego szkolnictwa katolickiego, przede wszystkim jezuickiego, będącego połączeniem wykształcenia klasycznego z religijnym.
Szkoły znajdowały się przeważnie w budynkach klasztornych i kierowali nimi specjalnie do tego przygotowani profesorowie zakonni. Były to przeważnie szkoły dla dzieci szlacheckich i tylko wyjątkowo trafiały się tam dzieci mieszczan, a chłopskie - tylko na skutek jakiejś protekcji. Ubodzy uczniowie musieli tam usługiwać zamożniejszym współuczniom, tak jak było to w życiu codziennym. Podstawą nauczania była łacina, w której prowadzono wykłady, uczono gramatyki, cytowano autorów. Poza tym inne przedmioty traktowane były dorywczo, z wyłączeniem religii. Łacina była językiem ówczesnych dokumentów i służyła do dekoracji publicznych wystąpień szlacheckich. Ćwiczenia pobożne wypełniały szereg godzin, czasem zajmowały całe dni. Pod nadzorem nauczycieli zakonnych znajdowały się organizacje młodzieżowe, bractwa i sodalicje. Praktyki religijne były wzorowane na życiu zakonnym.
Zmiany w szkolnictwie przyniesie dopiero Komisja Edukacji Narodowej powstała w 1773 roku. Szlacheckie kolegia były dla dzieci wójcińskich niedostępne, jak można się tego domyślać.
Na zakończenie tego wątku szkolnego należy jeszcze wspomnieć o nazwiskach niektórych nauczycieli byczyńskich. W latach 1601-1613 kantorem w gimnazjum był tam niejaki Szymon Cichosz, który później przez dwa lata był także rektorem szkoły. Zgodnie z ówczesną modą przetłumaczył swoje nazwisko na język łaciński i odtąd był znany jako Silentiarius. Sto lat później długoletnim rektorem był Jan Kośny (1708–1751), który był też autorem luterańskiego katechizmu napisanego w polskim języku. Zarówno nazwisko Cichosz jak i Kośny od dawna dobrze znane były w Wójcinie.
Warto teraz z kolei zwrócić uwagę na działalność ówczesnych „szpitali”. Dziwić może nas dziś to, że w Wójcinie był w ogóle jakiś szpital. Otóż szpitali było wówczas bardzo dużo, więcej niż szkół. Ich funkcją podstawową było miłosierdzie chrześcijańskie. Bardziej zajmowano się jednak szeroko rozumianą opieką społeczną niż leczeniem chorych i dbano o to, aby nędzarz był nakarmiony i odziany, aby bezdomny miał dach nad głową itp. Drzwi „szpitali” stały szeroko otworem dla pielgrzymów, bezdomnych nędzarzy, opuszczonych dzieci, kobiet ciężarnych, czasami także chorych niemających domowej opieki. Przy takich szpitalach nie było lekarzy, a w razie potrzeby, gdy były fundusze - wzywano pomocy cyrulika. Jako dzieło miłosierdzia chrześcijańskiego szpital był związany ściśle z kościołem, a nawet łączył się często z budynkiem kościelnym, czasem nawet było tylko jedno wspólne wejście. (BysI 440) Niekiedy przy takim szpitalu była jeszcze szkoła i na pewno do końca XVIII wieku wokół kościołów znajdowały się miejsca pochówku zmarłych, a do kościoła wchodziło się przez bramę cmentarną. Dopiero epoka oświecenia wyprowadzi cmentarze na zewnątrz miejscowości, a w Wójcinie cmentarz taki otwarto dopiero na początku XIX wieku, w czasie, kiedy Wójcin był już pod zaborem pruskim. Utworzono go około 800 m od kościoła w stronę Bolesławca, tam gdzie dzisiaj znajduje się sołectwo Andrzejów, część dawnego folwarku.
Skoro już mowa o chrześcijańskim miłosierdziu - to warto zwrócić też uwagę na pewne ówczesne zwyczaje, takie jak np. solidarność ogólnoludzka. Powszechnie starano się wówczas pomagać chorym i tym, co ich nieszczęście spotkało. Pogorzelcom zawsze pomagano przy budowie domu. Istniała taka tradycja, że poszkodowany powinien poprosić, przygotować poczęstunek i zamówić muzykę. Obłożnie chorym uprawiano pola, robiono zasiewy, koszono i młócono. Dzisiaj przy ogólnej znieczulicy trudno jest znaleźć przykłady takiej bezinteresowności i solidarności ludzkiej. A wszystko to działo się w czasach, kiedy cudzoziemcy, litując się nad nędzą ludu polskiego, nazywali Polskę rajem Żydów i piekłem chłopów: „Polonia paradisus Judaeorum, infernus rusticorum” (BysI 243).
Ostatnią informacją, jaka pozostała nam jeszcze do przekazania z XVII wieku, jest wieczysty zapis działki w Wójcinie dokonany przez króla Augusta II Mocnego dla tamtejszego organisty w 1700 r. (Pat 27): „Uti quidem pro organario eiusdem ecclesiae agrum Przewlekłowska dictum inter agros Rachwała ex una et plebanalis ex altera parte jacentem perpetuo ac in aevum addimus et adjungamus, approbamus, confirmamus et ratificamus. Varsaviae 10.I.1700. Augustus Rex”.
Ten Niemiec pochodzący z Saksonii źle się zapisał w naszej historii jako król Rzeczpospolitej, o czym jeszcze pomówimy. Darowana przez króla działka zwana „przewlekłowską” znajdowała się między gruntami plebańskimi a działką niejakiego Rachwała, skądinąd nam nieznanego. Podobno to ksiądz proboszcz Piotr Ochędzki wystąpił do króla z prośbą o zapis tej działki dla organisty. „Przewłoką” nazywano w dawnej polszczyźnie - obok zwyczajnej „zwłoki” i „przerwy” – także: przystań rzeczną, jezioro, przemieszczanie łodzi po rzece ciągnionych lądem oraz sieć rybacką. Chyba ta „rola przewlekłowska” musiała być umiejscowiona gdzieś nad Prosną, bo tam też znajdowała się część gruntów plebańskich:
„ku Łubnicom od Graniczki do drogi z Łubnic do młyna wójcińskiego”; [...] były łąki: „pod Łęgiem w Stoku przy roli młynarskiej”; „Gródź za drogą od Łubnic do młyna wójcińskiego aż do Prosny nowej”; „Bonik w Łęgu od nowej do starej rzeki”; „stawek” (Pat 16).
Skąd taka łaskawość elektora saskiego, któremu tron polski miał posłużyć za stopień do tronu cesarza Rzeszy Niemieckiej, dla nieznanego nawet z imienia organisty z Wójcina?
Król był miłośnikiem muzyki – może, więc miał okazję wysłuchać koncertu organowego, kiedy przypadkiem zahaczył po drodze o Wójcin?
A może chodziło o piękną kobietę, córkę organisty? Według niektórych danych, chyba przesadzonych, król miał około 360 dzieci, w tym tylko jedno legalne z żoną. Może tym tropem należałoby wszcząć poszukiwania, aby wyjaśnić, jakie to pobudki kierowały królem, kiedy zlecał on w Warszawie sekretarzowi kancelarii królewskiej - sporządzenie stosownego dokumentu i opatrzenie go wielką pieczęcią królewską.