Rozdział 9.
Czasy okupacji, wypędzeń i eksterminacji
(1939–1945).str. 4
3. Na robotach, majątek Makowszczyzna, ok. 1940 r. (w.pl: Galeria / Stare Dzieje)
Na okres wojny wprowadzono szczególne regulacje prawne, które ograniczały swobodę życia. Wszyscy Polacy otrzymali specjalne dokumenty osobiste, które nazywano „auswajsami” (Ausweis), wprowadzono godzinę policyjną po godzinie 22, obowiązkowo trzeba było zaciemniać okna po zapadnięciu zmroku, przymusowo pracować w wyznaczonych przygranicznych gospodarstwach, obowiązkowo dostarczać określone produkty rolne na rzecz okupantów, nie wolno było zabijać zwierząt domowych na własne potrzeby. Poza tym Polacy mieli zakaz swobodnego poruszania się po kraju bez uzyskania specjalnej zgody z urzędu gminnego. Kto naruszał przepisy musiał się liczyć z konsekwencjami - do kary śmierci włącznie. Okoliczni mieszkańcy pracowali początkowo w przygranicznych gospodarstwach rolnych. Szybko okazywało się jednak, że Niemcy mają jakieś szczególne plany w stosunku do ludności polskiej. Już w 1939 roku zaaresztowano tysiące ludzi należących do elit: inteligencji, pracowników uniwersytetów, duchowieństwa, przedsiębiorców i ziemian. Przeważnie umieszczano ich w obozach koncentracyjnych, gdzie ginęli z wyczerpania z niewolniczej pracy. Obowiązkiem pracy w Kraju Warty objęto nawet dzieci, teoretycznie powyżej 14 roku życia, ale w praktyce zatrudniano nawet jedenastoletnie. Odpowiadało to polityce eksterminacji przez pracę. Niemcy, prowadząc politykę eksterminacji polskiej inteligencji, dążyli do sprowadzenia narodu polskiego do stanu społeczeństwa bezkulturowego, które łatwo będzie wynarodowić i podporządkować sobie. Wśród tzw. polskiego „elementu przywódczego” przeznaczonego do likwidacji znaleźli się także działacze polityczni i społeczni, powstańcy wielkopolscy i powstańcy śląscy z lat 1918–21, wszyscy związani z polską konspiracją niepodległościową, a na wsiach nawet podoficerowie rezerwy wojska polskiego. Łapanki urządzano na nich przez całą okupację.
Masowe wysiedlanie ludności z kraju Warty przeprowadzono w kilku etapach:
listopad – grudzień 1939, luty – marzec 1940, maj 1940 – marzec 1941.
Później akcję wstrzymano ze względu na działania wojenne na wschodzie Europy. Wypędzania Polaków rozpoczynano od otoczenia miejscowości silnymi kordonami policyjnymi, a w miastach – ulic czy dzielnic. Działo to się przeważnie w późnych godzinach wieczornych lub wcześnie rano. Chodziło o zaskoczenie oraz o obecność wszystkich w domach, co miało uniemożliwić przygotowanie się do ewakuacji. Na spakowanie dozwolonych rzeczy dawano najczęściej pół godziny. Zezwalano na zabranie bagażu ręcznego nieprzekraczającego początkowo 12 kg na osobę dorosłą, a od wiosny 1940 od 25–30 kg ładowanych do kilku worków, zaś dzieciom przysługiwał limit o połowę mniejszy. Dozwalano zabierać: ciepłą odzież, koce, pierzyny, naczynia do picia i jedzenia, żywność na kilka dni oraz dokumenty i niewielką ilość pieniędzy – początkowo 100 zł, a potem 50 DM. Resztę konfiskowano, zwłaszcza wartościowe przedmioty, z wyjątkiem ślubnych obrączek.
Deportacja mieszkańców gminy Dzietrzkowice nastąpiła 13 czerwca 1940 roku (JMD 42), kiedy to wysiedlono prawie całą ludność polską z Wójcina, Łubnic, Dzietrzkowic i sąsiednich wsi. Siedmioletnia wtedy mieszkanka Wójcina, Helena Grabarek, córka Stefana Białka, który mieszkał z rodziną Pod Chróścinem, zapamiętała sobie na całe życie, jak niektóre kobiety mdlały, gdy załadowywano kolejne rodziny na podstawiane podwody. Aby spotęgować atmosferę grozy – Niemcy rozpoczęli wysiedlanie od podpalenia pierwszego z brzegu domu od strony Chróścina, zabraniając równocześnie gaszenia tego ognia. Ci mieszkańcy wsi, którzy nie byli właścicielami gospodarstw, aby uniknąć spodziewanych wywózek, urządzali się w ten sposób, że już wcześniej sami podejmowali pracę w Byczynie. Nie było tam o nią trudno po zmobilizowaniu niemieckich mężczyzn na wojnę, a poza tym trzeba było przecież z czegoś żyć. Tak urządził się Adolf Mączka, syn Piotra, który najpierw znalazł pracę w leśnictwie Kluczów, a potem w elektrowni w Byczynie. Podobnie zrobił Bronisław Pawyza, jego sąsiad, który zatrudnił się tam w warsztacie stolarskim. Obydwaj poślubili córki Michała Białka z Galicji, Bronisławę i Annę. Białka szczęśliwie nie objęła wywózka, pozbawiono go jednak gospodarstwa i całego inwentarza, ale pozwolono za to zamieszkać w opuszczonym, cudzym domu, należącym do wysiedlonego Mączki zwanego „Magolkiem”. Jemu i jego żonie Katarzynie, córce Jakuba Mączki, przypadł teraz los niewolników – wyrobników, pracujących w gospodarstwie „chaziajów” z narodu Übermenschów.
Mączka i Pawyza wynajęli sobie wspólnie małą klitkę w Byczynie i tam spędzili wojnę, mogąc od czasu do czasu odwiedzać Wójcin, gdzie przebywali niektórzy krewni. Z czasem musieli się rozdzielić, bo rodziny się powiększały. Życie w Byczynie było znośniejsze niż niewolnicza praca wypędzonych w głąb Rzeszy, mimo że musieli również nosić opaski z literą „P”, ich kartki żywnościowe były znacznie uboższe od niemieckich i obowiązywało ich wiele ograniczeń. W Byczynie można było spotkać też znajomych z Goli i z Łubnic, także pracujących tutaj na miejscu. Adolf zaprzyjaźnił się szczególnie z Władysławem Kozanem, nauczycielem z Łubnic, który również pracował w elektrowni i stał się jego mentorem. Miejski tryb życia – praca a potem „fajrant” – był atrakcyjny. Niemal wszyscy Polacy pracujący w Byczynie zostaną tutaj na stałe po wojnie, tylko rodzina Piotra Cichosza z Folwarku wróci na swe gospodarstwo wcześniej opuszczone. Piotr wraz żoną Małgorzatą i synem Józefem pracowali w jakimś dużym gospodarstwie rolnym, dzięki czemu też uniknęli wywózki. Natomiast ci, których objęła akcja wypędzeń – trafiali na całe pięć lat aż za Warszawę, a niektórzy nawet aż pod Hamburg, gdzie kierowano ich z Łodzi, w której znajdowała się Centrala Przesiedleńcza i kilka obozów dla oczekujących na skierowanie.
4. Na robotach przymusowych, ok. 1942 r. (w.pl: Galeria / Stare Dzieje)
J. Maślanka opisuje, że w Łubnicach przed wywózką pojawiła się najpierw komisja z esesmanem na czele, która w marcu 1940 roku zaczęła spisywać gospodarstwa, imiona i nazwiska mieszkańców. Spisywano też poszczególne pola, nakazując oznakowanie ich palikami i tabliczkami. Niemcy mówili, że dane potrzebne są im dla celów statystycznych, ale mieszkańcy słyszeli już o takich działaniach w Wielkopolsce późną jesienią 1939 roku, po których nastąpiło wypędzenie i przesiedlanie na roboty do GG lub Rzeszy. Tak stało się i tym razem i 13 czerwca 1940 roku Niemcy wysiedlili prawie w całości polską ludność z okolicy Łubnic i Wójcina. Żandarmi obstawili wsie i popędzali do pakowania się i wsiadania na podwody (JMD 42). Obok umundurowanych Niemców kręcili się jacyś nieznani cywile, ale domyślano się, że to nowi gospodarze wsi, „folksdojcze” przybyli tu ze wschodu. J. Maślanka zapamiętał sobie obraz rodzinnej wsi, którą trzeba było opuścić, udając się w nieznane (JMD 42):
„Widziałem [...] mnóstwo długich flag ze znakami swastyki, zawieszonych na bramach i domach wysiedlonych już Polaków”.