Rozdział 9.
Czasy okupacji, wypędzeń i eksterminacji
(1939–1945).str. 3
Pluton podporucznika J. Szydlaka i pozostałe plutony II szwadronu, stacjonujące na Makowszczyźnie, spowodowały, że Niemcy stracili 3 pojazdy pancerne. Gdy od strony Wójcina zbliżyły się do Żdżar niemieckie oddziały rozpoznawcze, przywitał ich ogień działka przeciwpancernego, znajdującego się na wyposażeniu I szwadronu, i dwa niemieckie pojazdy uległy zniszczeniu (JMW 145).
Chwile grozy przeżyli również ci mieszkańcy Wójcina, którzy nie ulegli powszechnej panice i nie opuścili wsi. Żołnierze niemieccy z 1 pułku SS od pierwszych godzin wojny palili domy, mordowali ludność cywilną, nawet chorych, leżących w łóżkach. W Bolesławcu i Chotyninie zamordowali 10 osób, w Piaskach – 1, w Żdżarach – 4, w Wójcinie – Mariannę Dziubę i Józefa Sobczyka (JMW 145). Potem 1 pułk SS ruszył w kierunku Wieruszowa. Niemcy, którzy wkroczyli potem, zaczęli wyrzucać mieszkańców z ich domów i sformowane kolumny ludzi z podniesionymi do góry rękami poczęto pędzić w stronę Byczyny. Zaczęło się to od Goli, a potem zaczęto dołączać mieszkańców innych wiosek przygranicznych, w tym Wójcina. Jak opisuje Dela – wypędzonych, przestraszonych i poturbowanych mieszkańców zatrzymano w okolicy wsi Gołkowice i na polach koło Byczyny i Roszkowic. Skoncentrowano tam kilka tysięcy ludzi ze wsi pogranicza, a zwierzęta gospodarcze w tym czasie błąkały się luzem. Wypędzeni, wśród których było wiele małych dzieci, marzli w nocy i dokuczał im głód. Na drugi dzień po południu przywieziono im uparowane ziemniaki w łupinach, a małym dzieciom mleko, lecz żadnej żywności nie dawano ludności żydowskiej. W trzy dni później wypuszczono kobiety z dziećmi, ale mężczyzn trzymano dalej. Jednak część z nich puszczono nazajutrz, a resztę zatrzymano do przymusowych prac polowych (Del 47). K. Wilczyński wspomina, że mężczyzn wójcińskich ustawiono pod stodołą gdzieś na Goli i przygotowano karabiny maszynowe, ale nadszedł ktoś starszy stopniem i egzekucję odwołano (Wil 146).
A tak opisuje obraz wsi, jaki zastali powracający do swych domów mieszkańcy wsi J. Dela (Del 47):
„Powyrzucane z domów meble, rozjechane czołgami płoty, ryczące wokół bydło, powybijane w oknach szyby, powyrywane z futrynami okna i drzwi, zapach prochu i dymu. Zapadający zmrok potęgował dodatkowo nastrój grozy. Szczególnie przejmująco wyglądało opuszczone i przestraszone hukiem dział i karabinów bydło. Niedojone i niepojone kilka dni krowy witały swoich właścicieli przeraźliwym rykiem. Zbiegały się spłoszone i pochowane w zakamarkach psy, nawet ptactwo domowe witało swoich właścicieli przeraźliwym krzykiem, skarżących się, skrzywdzonych istot. Ten powrót z kilkudniowego wygnania dla wszystkich był może bardziej przerażający niż sama pacyfikacja wsi w pierwszym dniu wojny”.
Tych, którzy zginęli pierwszego września w Goli, pochowano potem na cmentarzu wójcińskim.
Wojska niemieckie parły ciągle do przodu, wykorzystując swą przewagę w ilości żołnierzy oraz w uzbrojeniu, zwłaszcza w czołgach i samolotach, a wojska polskie były w ciągłym odwrocie. Ostatecznie 16 września kleszcze niemieckiego okrążenia zacisnęły się na Bugu, okrążając całą zachodnią część ówczesnego państwa polskiego. W środku pozostały jeszcze nieliczne izolowane punkty oporu, ale likwidacja ich była tylko kwestią czasu i ostatni oddział skapitulował 5 października (Kock). 17 września na zaburzańską część Rzeczpospolitej – która należy dzisiaj do Ukrainy, Białorusi i Litwy, a wtedy stanowiła większość terytorium Rzeczpospolitej – uderzyły wojska sowieckie, łamiąc dziesięcioletni układ o nieagresji zawarty w 1934 roku. Aby nie dostać się do sowieckiej niewoli, prezydent, rząd i naczelny wódz postanowili opuścić kraj i przedostać się na zachód, do Francji, aby stamtąd kierować polskim podziemiem i tworzyć oddziały z tych żołnierzy, którym udało się przedostać na zachód. Ciągle spodziewano się zwycięstwa Anglii i Francji, które wypowiedziały 3 września Niemcom wojnę, ale ani nie bombardowały Niemiec, ani nie rzuciły zmobilizowanych wojsk na Niemcy, jak przewidywały to umowy wojskowe z Polską.
Tymczasem ZSRR i Niemcy podpisali 28 Września 1939 roku Układ o Przyjaźni i Granicach, który przypieczętował dokonany rozbiór Polski. W odróżnieniu od Paktu z 23 sierpnia – granica między Rzeszą a ZSRR została ustalona na linii „San – Bug – Narew – Pisa”. Jako rekompensatę za „utraconą” Lubelszczyznę – Stalin otrzymał w zamian całą Litwę.
Tereny znajdujące się pod panowaniem niemieckim częściowo wcielono do Rzeszy, a z reszty utworzono Generalne Gubernatorstwo z Warszawą, ale ze stolicą w Krakowie.
Miał to być tymczasowy rezerwat dla Polaków. Z ziem wcielonych do Rzeszy część dołączono do Prowincji Górny Śląsk, część do Prowincji Prusy Wschodnie, jeszcze inną część do Okręgu Rzeszy Gdańsk–Prusy Zachodnie – a województwo poznańskie oraz części pomorskiego, warszawskiego i łódzkiego – znalazły się w nowoutworzonym Kraju Warty, czyli Okręgu Rzeszy Warthegau. Stolicą tej rejencji (Reichsgau) najpierw był Kalisz, a od 1941 roku Łódź. Wieluń był stolicą powiatu (Landskreis). Pierwszym landratem w Wieluniu (starostą) został Olwig von Natzmer, radca rządowy z Wrocławia, po nim zaś Pohl i Hesse. Wójtem gminy został Paul Peters z Byczyny, a sekretarzem gminy Otto Caft, wieloletni strażnik graniczny w Chróścinie i przodownik placówki i teraz dopiero okazywało się kto wysługiwał się Niemcom już przed wojną. Na stanowisko Amtkomissara przyszedł Niemiec z Aachen o nazwisku Knochenmus i pozostał do końca wojny (JMD 73). Swój posterunek żandarmeria niemiecka zorganizowała najpierw w Wójcinie, a w połowie 1940 roku przeniosła go do Dzietrzkowic – jak pisze J. Maślanka (JMD 73), natomiast Dela informuje, że przeniesiono go wtedy z Wójcina do Bolesławca (Del 49). A może z jednego tymczasowego posterunku powstały później – dwa gminne? Wszystkie nazwy miejscowości, a także nazwy ulic i placów oraz wszelkie nazwy publiczne zostały zniemczone: Poznań stał się Posen, Łódź Litzmannstadt, Kalisz – Kalisch, Łubnice nazywały się Lupine, Dzietrzkowice – Dieterwald, Wójcin – Vogtsdorf, Gola – Gall (JMD 73).
Wcielenie do Rzeszy oznaczało, że Gola, Wójcin, Bolesławiec oraz inne miejscowości z Kraju Warty stanowią odtąd własność Niemiec wraz z całym majątkiem, który się tam znajduje. Mieszkańcy tych ziem nie otrzymali praw obywatelskich lecz stali się intruzami, z którymi należało coś począć. Wprowadzono więc na ziemiach okupowanych nową kategorię ludności, tzw. Volksdeutschów. Termin ten wymyślono jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy to zaczęto tak określać wszystkich Niemców żyjących poza granicami, a tych co mieszkali w państwie niemieckim (Reich) nazwano Reichsdeutschami. Oba te terminy zrobiły karierę w czasie drugiej wojny światowej.
Na terenach kraju Warty powstało kilka rodzajów „folksdojczów”:
1. Volksdeutscher – to taki, co przed wojną na terenie Polski demonstrował aktywnie swą niemieckość;
2. Deutschstämmige – to tacy, którzy przyznawali się do narodowości niemieckiej, posługiwali się na co dzień językiem niemieckim, kultywowali kulturę niemiecką;
3. Eingedeutsche – to osoby autochtoniczne, uważane za częściowo spolonizowane, np. Kaszubi, Ślązacy;
4. Rückgedeutsche – Polacy działający na rzecz III Rzeszy uznani za wartościowych rasowo.
Zaliczani do 1 i 2 grupy otrzymywali automatycznie obywatelstwo Rzeszy, zaliczeni do 3 grupy otrzymywali to obywatelstwo na 10 lat, zaś wpisani do grupy 4 otrzymywali obywatelstwo na zasadzie wyjątku.
Jak widać, Polak, który chciał zostać „folksdojczem” – musiał na to „zasłużyć” (kategoria 4) i nie mógł to być Żyd. Tylko tych, którzy podpisali Volkslisty – nie pozbawiano własności i mogli korzystać z niemieckich praw obywatelskich, zwłaszcza ci, których zakwalifikowano do pierwszej i drugiej kategorii. Tym, z kandydatów do trzeciej kategorii „folksdojczów”, którym zaproponowano podpisanie Volkslisty, a oni odmówili – odbierano własność, a można było też spodziewać się zesłania do obozu koncentracyjnego.
Kraj Warty miał zostać jak najszybciej zgermanizowany, podobnie jak i inne obszary wcielone do Rzeszy. Wprowadzono tam kartki żywnościowe, na których porcje były uzależnione od przynależności rasowej. Niemcy mogli kupić sobie na osobę tygodniowo: 4 kg chleba, 0,5 kg mięsa, 0,5 kg masła – a poza tym mogli kupować sobie wszelkie podroby, kasze, ciastka, cukierki, czekoladę itp. Natomiast Polacy mogli na osobę w tygodniu nabyć: 2 kg chleba, 200 g tłuszczu, 200 g mięsa lub wędliny, a jedynym dostępnym dla nich tłuszczem była margaryna, zaś cukier zastępowany był marmoladą z buraków i brukwi.
W wielu miejscach, sklepach, restauracjach, nawet na ławkach publicznych – pojawiły się napisy „Nur fur Deutsche”(tylko dla Niemców) i zarezerwowano dla nich większość środków komunikacji. Germanizacja objęła wszystkie dziedziny życia społecznego, gospodarczego i kulturalnego. Polityka germanizacji prowadzona była trzema drogami: zniemczanie stanu zastanego, eksterminacja ludności nieprzewidzianej do germanizacji (Żydzi, Cyganie, polskie elity), zasiedlanie Kraju Warty Niemcami. Już we wrześniu 1939 roku pozamykano szkoły, a nauczycieli zwolniono z pracy. Landrat z Wielunia skierował pismo do wójtów i burmistrzów, kierowników szkół, komendantów żandarmerii, informujące, że tylko nauczyciele niemieccy, członkowie NSDAP, mogą prowadzić lekcje z dziećmi. Tylko dzieci, których rodziców wypędzono do Generalnego Gubernatorstwa – miały tam szansę uczęszczania do szkół uczących po polsku, ale o bardzo ograniczonym programie nauczania. Helena Grabarek córka Stefana Białka wspomina, że dopiero po wojnie w wieku 12 lat zasiadła w ławie szkolnej. Taki był los wszystkich dzieci polskich mieszkających w III Rzeszy. Co miały więc robić małe dzieci w wieku szkolnym? Dowiemy się tego z następującego fragmentu:
„W Bolesławcu, a zapewne też i w Łubnicach, szkoła była czynna tylko dla dzieci niemieckich. Polskie dzieci, już nawet pięcioletnie, na głos dzwonka zbierano na rynku i wyprowadzano na pola „umsiedlerów”, gdzie musiały zbierać kamienie, wyrywać chwasty (słowa Marii Chmielewskiej–Rojek)”.
Ja dodam tu od siebie, że tak mogło być i w Wójcinie.