Rozdział 8.
W wolnej Polsce równoprawnych obywateli.
(1918–1939)str. 6
Pójdźmy teraz w ślad za Wilczyńskim i popatrzmy, jak wyglądał handel i rzemiosło w przedwojennym Wójcinie. Restauracja znajdowała się we wsi Za Kościołem: był tam bilard, można było napić się lemoniady, piwa i wódki, można było to wszystko zakąsić bułką ze śledziem lub kiełbasą. Prowadził ją niejaki Józef Kossowski. Właściciele sklepów zwykle zaopatrywali się w hurtowni wieluńskiej, która oferowała:
śledzie w beczkach i w małych beczułkach, obuwie dla pracujących, chustki, herbatę, kawę naturalną i zbożową, cykorię, sacharynę, pieprz, śliwki suszone, mydło, krochmal, farbki do bielizny, marmoladę, smar do wozów, oliwę do maszyn, garnki emaliowane i kamionkowe, gwoździe, naftę do lamp, kosy, osełki, sierpy i pastę do butów (JMD 130).
W Wójcinie było aż 5 sklepów spożywczych, które należały do: Stanisława Kika, Ignacego Kaczmarka, Gaudentego Kostrzewy, Jana Grzesiaka, F. Śmiałka (u sołtysa) i sołtysa Piotra Mączki. Czasami było nawet 5 sklepów rzeźniczych: Mariana Mendla z Goli, Zygmunta Strzelczyka, L. Bryłki, Leona Witkowskiego, P. Dudka – jednak niektóre z nich pojawiały się tylko okresowo.
J. Maślanka zaś znalazł jeszcze inną listę w powiatowym rejestrze potwierdzeń dla przedsiębiorstw handlowych (JMD 171). Według niej w latach 1928–1938 w Wójcinie są wykazani:
Gaudenty Kostrzewa – sklep handlowy kolonialno–spożywczy; A. Glapa – sklep kolonialno–spożywczy; Antoni Cudak – sklep handlowy kolonialny; Franciszek Zakrenta – handel bydłem; Antoni Mączka – sklep kolonialno–spożywczy.
4. Masarnia Strzelczyków (w.pl; Galeria / Stare Dzieje)
Powróćmy jednak do K. Wilczyńskiego, który tak opisuje znany sobie handel obwoźny. Skupem jaj i drobiu na większą skalę zajmował się Stanisław Dulas, który posiadał samochód ciężarowy marki Chevrolet, ale wspominaliśmy już o nim wyżej przy okazji omawiania opalania mieszkań wójcińskich zimową porą. Miał on swoich ludzi we wsi, którzy zajmowali się skupywaniem jajek i drobiu dla niego.
Konkurencję robili mu Żydzi – domokrążcy, którzy nawoływali z drogi o kury, gęsi, kaczki, pierze, puch, skórki z królików i innych zwierząt. Czasem pędzili oni całe stada gęsi drogą do Bolesławca, wynajmując ludzi, którzy musieli się uganiać ciągle za pierzchającym stadem. Pojawiał się też czasem Żyd – szmaciarz, który nie płacił pieniędzmi za szmaty, ale agrafkami, igłami, garnuszkami, garnkami i patelniami.
Przejdźmy teraz do rzemieślników wójcińskich.
Kowal był niezbędny we wsi do podkuwania koni, renowacji starych lemieszy, pługów, radeł, bron, kultywatorów, obręczy na koła itd. We Wsi zajmowali się tym bracia Stanisław i Jan Witkowski, a koło cmentarza – Antoni Perlak i jego brat. Rzemiosło kowalskie w Wójcinie miało już dawne tradycje. W Bolesławcu jeszcze trzysta lat temu były cechy szkolące rzemieślników: kowali, ślusarzy, bednarzy, siodlarzy, rymarzy, stolarzy, kołodziejów, stelmachów i garncarzy. W 1683 roku wyzwolił się tam m.in. kowal Jakub Maśliścik z Wójcina (JMŁ 104).
5. Kuźnia A. Perlaka w 1930 r. (w.pl; Galeria / Stare Dzieje)
Koła do wozów najprawdopodobniej robił Franciszek Mączka z Pasternika.
Stolarką zajmowało się także dwóch fachowców: na Pasterniku był to Grzesiak, a we Wsi Franciszek Mendel. Przede wszystkim robili trumny, ale też podłogi, drzwi i okna w nowych domach.
Szewstwem trudnił się Czesław Zimoch, ale głównie zajmował się naprawą obuwia. Natomiast Jan i Piotr Lisowie robili drewniaki, trepy i pantofle dla kobiet.
Krawiectwem trudnił się Konrad Mączka ze Wsi, który też szkolił uczniów krawieckich za pieniądze.
Fryzjer w Wójcinie był bardzo krótko, nazywał się Piotr Piekarski. Przywiózł z Wielunia stosowny sprzęt, ale mógł liczyć tylko na niewielką klientelę składającą się z nauczycieli, strażników granicznych zwanych zielonkami i innych bogatszych ludzi, ale z tego nie dało się wyżyć, więc zwinął interes. Zawsze znalazł się jakiś wójcinianin, który potrafił ostrzyc sąsiada jednego lub drugiego, podobnie było z kobietami, chyba że chodziło o ondulację – wtedy jeździły one do Bolesławca, ale to związane było z dużym kosztem. Przeważnie, więc dziewczyny robiły sobie fryzury same i to nie na co dzień, lecz od święta. Każda miała do dyspozycji specjalne karby, pręciki podgrzewane w ogniu itp. Okazją do użycia tego sprzętu były zabawy wiejskie w remizie i majówki, na których wygląd się liczył. Na co dzień w obejściu i do pracy w polu kobiece głowy przykrywano chustkami. Chyba, że panna miała kawalera, który przychodził ją odwiedzać. Wtedy karby znów szły w ruch, ale zwyczajowo takie spotkania mogły się odbywać wieczorową porą, co najwyżej 3 razy w tygodniu – w niedzielę, wtorek i czwartek.