top_banner

Rozdział 8.

W wolnej Polsce równoprawnych obywateli.
(1918–1939)

str. 7

 Fotograf wójciński cieszył się dużym wzięciem w okolicy, a nazywał się Stanisław Flis. Obsługiwał wesela, pogrzeby, chrzty, komunie, zabawy i majówki.
Był we wsi też „wynalazca” – Wawrzyniec Machynia. Potrafił on wykonać rzeźnikowi coś na kształt lodówki składającej się z desek, trocin no i oczywiście lodu. U siebie w domu zorganizował mleczarnię i dzięki centryfudze stworzył punkt odciągania śmietany z mleka. Sporządził też u siebie urządzenie do łuszczenia prosa, czym wywołał wielką sensację, ponieważ w ten sposób rozwiązał problem produkcji kaszy jaglanej we wsi.
 Nie brakowało też we wsi majsterkowiczów nazywanych „złotymi rączkami”, co to wszystko potrafili naprawić – od budzika i zegara z kukułką – po naprawę rowerów, motocykli i innych maszyn. Wśród nich byli: Antoni Pawyza z Nowin i Mirek z Za Kościoła. Potrafili oni m.in. ładować akumulatory do radioodbiorników, wykonywać i montować anteny. Takie odbiorniki były u Pawła Mendla, na plebanii, u Stanisława i Józefa Dulasów, no i oczywiście u „złotych rączek”, do których zaliczał się też wspomniany wyżej Franek Mączka z Pasternika.
Do budowania domów murowanych przyjeżdżał murarz Jędrasik z Łubnic i miał co robić we wsi przez cały czas, będąc jakby na etacie wójcińskim. Na zdunów wyuczyli się Benedykt Cierkosz z Aniołków i Roman Hondzel z Nowin, znali się też chyba na murarce.

Produkcja cegieł

6. W. Kasik – produkcja cegieł w 1934 r. (w.pl; Galeria / Stare Dzieje)

Bardzo krótko istniał warsztat produkcji i wypalania cegieł na Padołach, ponieważ szybko zbankrutował. Podobny warsztat był także kiedyś pod lasem golskim, koło Kiecusa, bo zostały po nim pewne ślady, a także figuruje on na niemieckiej mapie z 1903 roku jako „Zgl”.
Ciesielstwem trudnił się stary Kmiecik z kilkoma synami, który najpierw mieszkał na Padołach, a potem pobudował się pod Chróścinem. Głównym specjalistą był tam najstarszy z jego synów, Piotr.  Zresztą wszyscy oni byli naprawdę wybitnymi fachowcami w swojej branży, bo wystarczyło ich tylko dwóch, a już miejsce ich pracy zamieniało się w mały tartak.
We wsi pracował też młyn, należący do Niemca Janty (Jojty), który przybył nad Prosnę gdzieś w połowie XIX wieku, chyba z Byczyny. Jakiś czas istniał tuż przy młynie warsztat produkcji papieru, od którego całe tamtejsze osiedle nazwano „Papiernią”. Około 1920 roku Janta (Jojte) pobudował nowy młyn, którego moc przerobowa wynosiła najpierw 1,4 tony zboża na dobę, ale w sześć lat później wprowadzono turbinę (JMD 112).

  Granicy państwa polskiego pilnowała zawodowa straż graniczna zwana w Wójcinie „zielonkami”, z uwagi na to, że prawie wszystkie elementy ubioru mieli w tym kolorze. Najpierw posiadali swój posterunek niedaleko kościoła, a potem wybudowali sobie nowy budynek. Mieszkali tu z całymi rodzinami, a placówka składała się z komendanta i czwórki podkomendnych. Pilnowali oni ponad kilometrowego odcinka granicy od tzw. Doniczki aż do młyna. Na odcinku tym chodził zawsze tylko jeden zielonka, nic więc dziwnego, że przejście przez granicę nie stanowiło większego problemu. Jeśli ktoś nie dostał w gminie legalnej przepustki granicznej przez Golę, a potrzebował pieniędzy na życie – decydował się na krótszą trasę przez las koło młyna.

Most graniczny na Goli

7. Gola – most graniczny w 1938 r.(w.pl; Galeria / Stare Dzieje)

J. Maślanka zauważył, że przeważnie młyny nad graniczną Prosną, po polskiej stronie, znajdowały się w rękach właścicieli niemieckich. Często usadawiali się tam szpiedzy, a w polskich placówkach Straży Granicznej – trafiały się wtyczki na usługach niemieckich. Tak było w Krupce, w Dzietrzkowicach. W czasie wojny okazywali się kolaborantami, folksdojczami i otrzymywali gratyfikacje od okupanta w postaci wójtostwa w jakiejś innej okolicy itp.(JMŁ 99). Również w Wójcinie trafił się taki zdrajca – „zielonka” Stefan Skałeczki wysługiwał się Niemcom jako policjant w czasie okupacji.

Mieszkaniec Wójcina, Józef Dulas, był przed wojną wieloletnim wójtem gminy Dzietrzkowice z siedzibą w Łubnicach. Pisarzem był również wójcinianin nazywający się Franciszek Janas. Koło gminy znajdował się areszt z kilkoma klitkami i jeśli ktoś coś przeskrobał szedł tam siedzieć na 24 godziny, zwłaszcza gdy nie miał pieniędzy na zapłacenie grzywny i wolał to odsiedzieć. Wójt miał koncesję na polowanie i lubił w wolnych chwilach chodzić z flintą i psem po lesie.  Udawało mu się na ogół upolować zające i kuropatwy.

K. Wilczyński kilkakrotnie wspomina też sołtysa wójcińskiego z lat trzydziestych, Piotra Mączkę. Miał on okazały dom z balkonem i wynajmował pomieszczenia dla nauczycieli i na sklep spożywczy, chociaż bywało, że i sam był właścicielem takiego sklepu. U niego też ludziom bardzo biednym, którzy żyli z pomocy gminnej, wydawano chleb i zupy.

 

Copyright © by Andrzej Głąb Wójcin 2009 - 2024.
Strona wykorzystuje pliki cockies do monitorowania i obsługi więcej