top_banner

Rozdział 7.

U schyłku zaborów i na progu Niepodległości
(1900–1918)

str. 5

      Po zawarciu pokoju z Japonią carat uporał się z rewolucją w Rosji i wycofał się z wielu poprzednich ustępstw. Jedynym trwałym skutkiem rewolucji stał się początek parlamentaryzmu w Rosji, ponieważ car wyraził wreszcie zgodę na tworzenie legalnych partii politycznych i organizacji oraz na utworzenie tzw. Dumy, czyli parlamentu rosyjskiego. Rosja była ostatnim państwem w Europie likwidującym feudalizm (1864) – i ostatnim, które zerwało  częściowo z absolutyzmem monarszym (1905), a mieszkańcy otrzymali pewne swobody polityczne. Ordynacja wyborcza do Dumy była jednak mało demokratyczna, ponieważ carat wprowadził tzw. kurialną ordynację wyborczą,   polegającą na tym, że obywatele podzieleni zostali na 4 kurie (obszarniczą, miejską, chłopska i robotniczą); wybory były dwustopniowe, czyli najpierw wybierano tzw. „wyborców”, a ci dopiero później wybierali deputowanych; z tego 30 000 chłopów wybierało tylko jednego takiego wyborcę, a 2000 obszarników również jednego „wyborcę” – więc faworyzowana była dawna szlachta, a jej głos był 15 razy „silniejszy” niż głos chłopa; robotnicy mieli jeszcze gorzej – aż 90 000 z nich mogło wybrać tylko jednego wyborcę (!). 

 Prawo wyboru mieli tylko mężczyźni powyżej 25 roku życia, a na wsi tylko tacy, którzy posiadali przynajmniej 3 morgi gruntu. Oj, ciężki orzech do zgryzienia mieli wyborcy z Wójcina, tym bardziej że nic nie wiedzieli o polskich kandydatach i mogli tylko polegać na opiniach proboszcza czy zamożnych właścicieli z parafii, którzy w niedzielę po nabożeństwie organizowali agitację na murku przykościelnym. Ostatecznie Koło Polskie w Dumie było niewielkie i zdominowane przez prawicowo–nacjonalistyczną partię nazywaną potocznie Narodową Demokracją lub w skrócie od inicjałów – endecją. Endecja spodziewała się, że lojalnością można będzie osiągnąć autonomię w Kongresówce z uwagi na osłabienie caratu. Partia ta reprezentowała głównie zamożnych Polaków o poglądach nacjonalistycznych, nastawionych antyżydowsko i antyniemiecko. Posiadając znaczne środki finansowe, miała ona wielkie zasługi w szerzeniu oświaty polskiej na wsi, zwłaszcza po 1905 roku, kiedy to carat wyraził zgodę na tworzenie prywatnych szkół polskich, z polskim językiem wykładowym.
     Jednym ze zwolenników endecji został znany nam już , były właściciel folwarku wójcińskiego, Zygmunt Weryho–Darewski.  W zakupionym majątku w Chotowie wrócił on do równowagi duchowej, a bliskość Wielunia i tamtejszego środowiska intelektualnego i patriotycznego wpłynęła ożywczo na jego sposób bycia.  Znalazł sobie nowe cele życiowe i zaczął się realizować w działalności społecznej, filantropijnej i narodowej.  Po 1905 roku został jednym ze współtwórców szkoły czteroklasowej z polskim językiem wykładowym w Wieluniu, fundatorem bursy dla niezamożnych uczniów tej szkoły, a także przytułku dla starców, kalek i ubogich nauczycielek. Na uruchomienie bursy przeznaczył majątek po zmarłej żonie Adeli (JMW 104). Może zresztą taka była jej ostatnia wola? Dobroczynny wpływ miała też na niego jego nowa żona, Stanisława z domu Kaczkowska, utrzymująca z własnych środków prywatną szkołę jednoklasową, przeznaczoną dla dzieci robotników i służby dóbr chotowskich (JMW 126).

   Wracając ponownie do sprawy pierwszych wyborów w Wójcinie, trzeba dodać, że istniały wtedy w Kongresówce też partie lewicowe: niepodległościowa Polska Partia Socjalistyczna (PPS) i komunistyczna Socjaldemokracja Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL). Nie miały one jednak w Wójcinie większych szans powodzenia, zresztą pierwsze wybory do Dumy lewica zbojkotowała. Przemiany polityczne, jakie wprowadził carat były dość powierzchowne: car zatwierdzał ustawę, która mu odpowiadała , a jeśli mu się skład Dumy nie spodobał – to ją po prostu rozwiązywał i „poprawiając” nieco ordynację wyborczą – zarządzał nowe wybory, i tak do skutku. Kadencja Dumy miała trwać 5 lat, ale już w 1912 roku wybrano  czwartą z kolei Dumę. Carski parlamentaryzm – to nie była dobra lekcja demokracji dla Polaków. Lepiej było po drugiej stronie Prosny, ponieważ w Niemczech już od pół wieku istniała monarchia konstytucyjna i odbywały się tam wybory o charakterze demokratycznym.

    Niedziela 30 lipca 1911 roku okazała się jednym z najbardziej tragicznych dni w całej historii Wójcina (Pat 10). Zaczęło się od zwykłej letniej burzy, ale później rozpętało się prawdziwe piekło. W centrum wsi wybuchł pożar, a potem korzystając ze sprzyjających okoliczności  ogień przenosił się z wiatrem jak sztafeta – od jednego gospodarstwa do drugiego. W Wójcinie nie było straży pożarnej, więc nie można było liczyć na zorganizowaną akcję, mogącą  zapobiec rozprzestrzenianiu się pożogi. Indywidualna obrona własnych domostw okazała się nieskuteczna, nie udało się też wykorzystać środków gaśniczych, jakie znajdowały się wtedy na plebanii, zresztą w końcu zajął się i sam kościół. Spłonęło pół wsi, całe średniowieczne centrum Wójcina obróciło się w popiół, połowa mieszkańców i zwierząt gospodarskich znalazła się bez dachu nad głową.   Budowa nowego kościoła będzie się ciągnęła aż 9 lat (1911 –1920), przede wszystkim dlatego, że brakowało środków finansowych, a w latach 1914–1918 toczyła się jeszcze pierwsza wojna światowa. Zubożeni mieszkańcy musieli najpierw zadbać o stworzenie normalnych warunków dla swoich rodzin, a czasy wojenne nie sprzyjały wielkim inwestycjom budowlanym.
Brakowało finansów, ale była za to darmowa, społeczna siła robocza. Sporządzono więc grafik, według którego było wszystko wiadomo – każdy gospodarz miał godziny wyznaczone do przepracowania, a specjalne cegły wyrabiano ręcznie i wypalano w warunkach polowych. Glinę na ten cel wydobywano niedaleko kościoła,  obok dzisiejszej remizy strażackiej.  Po wyrobisku powstał tam  potem staw, rezerwowy zbiornik wodny, a zimą – ślizgawka dla dzieci. Żwir udostępnił ze swojego pola Machynia z Andrzejowa, piasek znajdował się na Bagience koło lasu golskiego, a całe potrzebne drewno ofiarował ze swego lasu  rosyjski generał Łopuchin, który mieszkał w pałacu w Chróścinie i dostał od cara na własność znaczne kompleksy leśne za zasługi w tłumieniu powstania styczniowego.


Budowa kościoła w Wójcinie

4.  Budowa kościoła w 1916 r. (w.pl; Galeria / Stare dzieje)

    We wsi znaleźli się i tacy, a zwłaszcza Piotr Mączka z „Janków”, którzy próbowali oskarżać sądownie księdza Witulskiego o przyczynienie się do powiększenia rozmiarów nieszczęścia, ponieważ na początku pożaru nie chciał podobno udostępnić środków gaśniczych znajdujących się na plebanii.  Prawdopodobnie chodziło o jakiś sprzęt używany kiedyś przez straż złożoną z pracowników folwarcznych pod kierownictwem ekonoma, którą właściciele wykorzystywali do zwalczania pożarów w swoich majątkach. Być może klucze do wspomnianego sprzętu pozostawiono po parcelacji majątku u proboszcza. Według Piotra Mączki  brak dostępu do tego sprzętu miał spowodować rozszerzenie się pożogi, która w końcu objęła i sam kościół. Skutki katastrofy były widoczne dla całej okolicy i chociaż  „straż ogniowa” istniała już w Bolesławcu od 1882 roku, a także oddział gaśniczy w Chróścinie od 1906 roku – to  widocznie ich pomoc okazała się niewystarczająca, a kataklizm zdążył się już wymknąć spod wszelkiej kontroli.

 

 

Copyright © by Andrzej Głąb Wójcin 2009 - 2024.
Strona wykorzystuje pliki cockies do monitorowania i obsługi więcej