top_banner

Rozdział 7.

U schyłku zaborów i na progu Niepodległości
(1900–1918)

str. 4

  Państwa zaborcze nie były zainteresowane ścisłym wykazywaniem rzeczywistego wychodźstwa oraz stanu ich statystyk demograficznych. Stąd trudności przy próbie ustalenia liczebności emigracji polskiej przed 1914 rokiem. Podobne trudności są z ustaleniem stanu liczebnego Polaków w krajach osiedlania się. Brak własnego państwa powodował, że polskich wychodźców automatycznie wliczano do globalnej liczby emigrantów niemieckich, austriackich i rosyjskich. Trudno więc będzie dojść, którzy emigranci przybyli tu z Wójcina i okolic. Niektórzy próbują szukać swych krewnych przez portal Ancestry.pl i podobno robią to skutecznie. Dzisiaj we wsi pamięta się co najwyżej tylko tych, którzy wyjechali w tamte strony po II wojnie światowej.

Liczebność większych polskich skupisk emigracyjnych przed I wojną światową wyglądała następująco: ·· Stany Zjednoczone – 3 miliony, Kanada – 45 tysięcy, Brazylia – 100 tysięcy, Argentyna – 32 tysiące, Rosja – 400 tysięcy, Niemcy – 750 tysięcy (HP, j.w.).

     Inną formą wyjazdów zagranicznych była emigracja sezonowa, kierująca się w latach 1890–1914 głównie do Niemiec wschodnich, mniej do Francji i Danii. Z uwagi na to, że początkowo najwięcej polskich robotników wyjeżdżało do Saksonii – przyjęło się w Polsce nazywanie tych wyjazdów „Saksami”.  Robotnicy sezonowi pracowali tam na ogół w rolnictwie, rozproszeni po wielkich majątkach. Byli oni upośledzani materialnie, moralnie i prawnie, szczególnie działo się tak w Niemczech. Emigracja sezonowa gwałtownie wzrosła w latach 1890–1914. Były to czasy gwałtownego rozwoju przemysłowego Niemiec, kiedy to ubożsi mieszkańcy wsi niemieckich opuszczali wieś, udając się do wielkich miast i okręgów przemysłowych. Największe ubytki ludnościowe występowały w Niemczech wschodnich i północnych, gdzie przeważała wielka własność rolna zwana junkierską, a stamtąd najwięcej Niemców wyjechało na emigrację do Stanów Zjednoczonych lub do uprzemysłowionych terenów na zachodzie Niemiec.  W rolnictwie tamtejszym potrzeba było więc dużo rąk do pracy, przy czym nasilenie robót miało charakter sezonowy i trwało 7–8miesięcy w roku. Po wyczerpaniu się rezerw krajowych sięgnięto do Królestwa Polskiego, gdzie istniały szerokie możliwości znalezienia taniej siły roboczej. Tak powstała masowa chłopska emigracja sezonowa. Po tzw. rugach pruskich (1885), Niemcy formalnie przyjmowali jedynie ludzi samotnych, z prawem pobytu od 1 kwietnia do 15 listopada każdego roku. Potem na prośby pracodawców okres ten przedłużono na czas od 1 marca do 20 grudnia, zachowując sezonowość zatrudnienia. Ustawy te zwalniały junkrów pruskich od utrzymywania stałego robotnika przez zimę.
   
    Aby zapewnić sobie regularność dopływu taniego robotnika – Niemcy ujęli imigrację sezonową w ściślejsze ramy organizacyjne, nie dopuszczając do „podkupywania” ludzi przez agentów prywatnych, nie dopuszczając do porzucania pracy i do wzrostu zarobku robotników rolnych. Regulowano podaż siły roboczej w taki sposób, aby była ona zawsze większa niż popyt. W 1907 roku wprowadzono przymus legitymacyjny dla wszystkich robotników przybywających do Niemiec, aby uniemożliwić im swobodne poruszanie się i zmianę miejsca pracy.  Wydawaniem legitymacji zajmowały się specjalne urzędy graniczne. Władze rosyjskie tolerowały do roku 1894 wychodźstwo do Niemiec, ale jedynie w obrębie pasa pogranicznego. Natomiast od 1894 roku, po podpisaniu niemiecko–rosyjskiego układu handlowego, wychodźstwo zostało zalegalizowane, a robotnicy – emigranci otrzymywali odtąd bezpłatne paszporty ważne na okres 8 miesięcy, a od 1907 roku – na 8, 5 miesiąca.  W 1895 roku przybyło tam z Królestwa 56 tysięcy pracowników sezonowych, w roku 1905 – 200 tysięcy, zaś w 1913 – 380 tysięcy (HP, j.w.)

   Werbunek robotników odbywał się przeważnie zimą przez agentów tzw. Centrali Robotników. Niemieccy pracodawcy zawierali umowy przeważnie z tzw. „Vorarbajterem”, to jest robotnikiem–agentem, który sprowadzał do majątku czy fabryki całą grupę robotników jemu bezpośrednio podległych. Był on odpowiedzialny za ich pracę i pobierał pobory dla całej grupy. Otrzymywał zapłatę od pracodawcy i równocześnie prowizję z poborów każdego imigranta. Czerpał też dochód z tego, że jego żona prowadziła przeważnie kuchnię dla robotników, oszukując ich często na jakości i cenie posiłków. Koszty podróży od stacji granicznej do miejsca pracy i z powrotem pokrywał pracodawca. Natomiast wszelkie zaliczki na żywność, na kartę legitymacyjną itp. – pracodawca potrącał przy pierwszych poborach. Robotnik sezonowy podpisywał z pracodawcą specjalny kontrakt, zawierający zobowiązanie do wykonywanie wszystkich zleconych mu prac. Pracodawca miał prawo nakładania kar i potrącania pewnego procentu poborów na kaucję. Robotnik nie mógł zmienić miejsca pracy bez jego zgody. Praca trwała tam na ogół 12 godzin – od 6 rano do 8 wieczorem, z dwugodzinną przerwą na posiłki. W kontrakcie była też umieszczona zwykle klauzula, że w przypadkach „koniecznych” – robotnik musi pracować ponad przewidziany umową czas. Pod koniec sezonu, kiedy zakończone były najpilniejsze prace polowe, pracodawcy często prowokowali taką sytuację, aby móc robotnika ukarać i kaucję sobie zatrzymać.

Polskiemu robotnikowi sezonowemu pobierano składki ubezpieczeniowe na wypadek choroby, kalectwa i renty starczej. Dostawał on jednakże bardzo znikomą opiekę lekarską i zapomogę w razie choroby, a rentę inwalidzką wypłacano mu tylko przez trzy lata. W razie śmiertelnego wypadku rodzina nie miała prawa do odszkodowania. Zarobki robotników sezonowych kształtowały się różnie, najwyższe były w rejonach nadmorskich i na zachodzie Niemiec, skąd najwięcej Niemców wyjechało na emigrację zamorską. Przy sprzyjających warunkach, zarobki za cały sezon wynosiły czasem do 500 marek dla mężczyzn, a 400 marek dla kobiet. Przeciętne oszczędności mężczyzny za sezon (200 dni roboczych) wynosiły 100–150 marek, a kobiety lub chłopaka 50–100 marek. Wiek emigrantów sezonowych wahał się od 16 do 25 lat. Kobiety stanowiły około połowę i w większości były to dziewczęta.

Wróćmy teraz znowu na podwórko wójcińskie i popatrzmy, jak tutaj toczyło się życie w ostatnich latach przed I wojną światową.  
W 1904 roku wybuchła wojna na Dalekim Wschodzie między Rosją a Japonią, w czasie której Rosja zaczęła ponosić druzgocące klęski, a na wieść o tym Rosjan ogarnęło takie wzburzenie, że doszło tam na początku 1905 roku do pierwszej rewolucji, ogarniającej swym zasięgiem również Królestwo Kongresowe zwane od czasu stłumienia powstania styczniowego –  „Krajem Przywiślańskim”. Wtedy w miastach odbywały się strajki robotników, wysuwających hasła ekonomiczne i polityczne, niektórzy socjaliści zaczęli walczyć o niepodległość, młodzież strajkowała,  domagając się nauczania w języku polskim, wieś zaczęła żądać języka polskiego w gminach i sądach, a robotnicy folwarczni – poprawy położenia ekonomicznego.
Ziemie graniczne nad Prosną były mocno obsadzone wojskami rosyjskimi pilnującymi granicy rosyjsko–niemieckiej, toteż wystąpienia antyrosyjskie nie miały tutaj większych szans powodzenia, o czym przekonuje nas również analiza mapek historycznych z lat 1905–1906:  · „Liczba szkół strajkujących w powiecie” (HP, t.3/cz.2/r.10) i „Obszar, w których uchwalono wprowadzenie języka polskiego jako urzędowego” (tamże).
Widzimy tam, że powiat wieluński ma wyniki zerowe jeśli chodzi o strajki szkolne, natomiast wśród danych dotyczących „Strajków rolnych”  wymieniono ich tylko 5, podczas gdy w okolicy Łęczycy i Lublina było ich od 41 – do 80 (HP, j.w.).
 
       Na pewno część rodzin wójcińskich zamartwiała się o losy swoich bliskich, walczących wówczas w armii rosyjskiej nad rzeką Jalu przy granicy z Koreą, w Mandżurii i w innych częściach zachodnich Chin, a dochodziły stamtąd hiobowe wieści, o czym można się było przekonać choćby z informacji zamieszczanych w prasie niemieckiej, którą przemycano z Byczyny.
 Nie wiemy ilu poborowych wójcińskich tam zginęło, wiemy że udało się stamtąd powrócić Piotrowi Mączce,  synowi Jana „z dworu”, oraz  Michałowi Białkowi, synowi Ferdynanda. Ten drugi dożył sędziwego wieku (1963) i kilka pokoleń wójcinian miało okazję zapoznać się z jego barwnymi opowiadaniami o tamtych czasach. Białek, podobnie jak jego ojciec Ferdynand,  służył w pułku kawaleryjskim, a kawaleria wówczas stanowiła najbardziej elitarną formację. Kawalerzyści budzili szacunek i podziw, a wszyscy chłopcy od najmłodszych lat marzyli o służbie w kawalerii. Mundur huzara, ułana czy dragona dodawał splendoru jego właścicielowi.  Długo też potem Białka nazywano w Wójcinie  „kawalerzystą”,  obok drugiego przydomka, który miał po ojcu – „Fernant”. Jeszcze o nim usłyszymy, bo Białek był zasłużoną dla Wójcina postacią.

 

Copyright © by Andrzej Głąb Wójcin 2009 - 2024.
Strona wykorzystuje pliki cockies do monitorowania i obsługi więcej