top_banner

Posłowie. Riposta.

Str. 11

Mamy tu do czynienia z nieporozumieniem, ponieważ nie zaliczam i nigdy nie zaliczałem „Rudego” i jego kompanionów do polskiej konspiracji okupacyjnej.
Wymienianie w tym kontekście tych osób jest więc zupełnie nie na miejscu, bo cała ich działalność dotyczy czasów powojennych (!). Akcja w młynie „Papiernia” miała  bowiem miejsce dopiero w sierpniu 1946 roku.

Józef Biedal, polski patriota, po kampanii wrześniowej wrócił do domu konno, w mundurze i uzbrojeniu (JMD 44), i zaraz zaczął organizować partyzantkę przeciwko okupantowi niemieckiemu w Wieluńskiem. 

„Rudy” natomiast był „folksdojczem” i służył w Wehrmachcie o czym zresztą pisał kiedyś sam Pan Jan (JMD 49). Podpisując niemiecką listę narodowościową - aspirował do obywatelstwa III Rzeszy. Nie dowiemy się już chyba nigdy, jakie miał on „zasługi” w Wehrmachcie, i czy dotyczyły one też obszaru Generalnej Guberni.

 Opisując okoliczności zabójstwa J. Biedala po zakończeniu wojny, p. Maślanka napisał, że tym razem konspiracja wzięła za przeciwników polskie organy państwowe, a nie Niemców. To „tym razem” w kontekście, w jakim zostało użyte, sugeruje wręcz, że dotyczy to także „Rudego”, bo zaraz po tym następuje relacja, że w roku 1945 „Otto” i „Rudy” operowali już w Kępińskiem. 

„Otto” też był „folksdojczem” i też służył w Wehrmachcie. Jak można stawiać iunctim między polską partyzantką w czasach okupacji, a działalnością powojenną takich ludzi jak „Rudy” i „Otto” (!). Czy oni także w latach wojny walczyli z Niemcami, napadali na niemieckie urzędy, na niemieckich żołnierzy? Nie. A może akurat brali oni wtedy udział w pacyfikacji polskich wsi i w likwidowaniu polskiej partyzantki?

Wiem, że p. Jan teraz mocno się oburzy, bo zna wszystkie te sprawy doskonale i może dużo lepiej ode mnie, ale tym razem na początku tego szkicu jakoś dziwnie mu to nie wyszło na papierze i każdy może to teraz przeczytać. Dzieje się tak niekiedy wówczas, kiedy chce się komuś na siłę „dociąć” i człowiek się w tym zaślepia. Tak chyba stało się właśnie i w tym przypadku.

 Oczywiście, będzie moim zadaniem teraz, aby to „poplątanie z pomieszaniem” jakoś wyprostować, bo tą książkę p. Maślanki mogą czytać młodzi ludzie, którzy nie znają realiów tamtych czasów. Na szczęście na dalszych stronach tego szkicu nie ma już „polemiki” i pan Jan może pokazać cały swój kunszt pisarski i głęboką znajomość tematu.

„Rudy” i jemu podobni po wojnie terroryzowali ludność polską i mordowali bez litości. Taki nie orał, nie siał, nie prowadził żadnej działalności gospodarczej, która dawałaby środki na utrzymanie jemu samemu, a także jego ludzi, lecz żył z rabunków i z rekwizycji. Jego „prywatna wojna” z państwem polskim może być przyrównywana raczej tylko do działalności członka niemieckiego „Werwolfu”, a nie polskiego konspiratora. Chyba nawet polscy uczestnicy podziemia zbrojnego, kontaktując się z nim, nie zdawali sobie sprawy z jego prawdziwych motywacji, podobnie jak ci bojowcy z Wójcina, którzy do niego lekkomyślnie dołączyli, bo inaczej ich tam na pewno by nie było. 

 Wróćmy jednak do książki o Dzietrzkowicach, w której p. Jan jeszcze odróżniał polską „konspirację” od działalności „Oddziału Rudego”. Wymienił tam trzech wspomnianych wójcińskich kompanionów tego watażki. Ja w swojej książce nie rozpisywałem się tak szeroko o tym wszystkim, ale podałem czytelnikom „namiary”, informując  w przypisach o odpowiednich stronach w książkach Jana Maślanki oraz Jerzego Deli, gdzie każdy zainteresowany mógł dowiedzieć się czegoś więcej, jeśli miał na to ochotę. Również teraz informuję, na jakich stronach nowej książki tego autora znaleźć można szerszą listę podkomendnych „Rudego”( s.113). Z Wójcina była tam szóstka:  „Kogut”, „Kłos”, „Zdzich”, „Kapsel”, „Łysy i „Buc”. Na karę śmierci sąd skazał „Koguta” i „Kapsla”, a wyrok wykonano w październiku 1946 roku. Natomiast „Zdzich” został ciężko ranny w młynie „Papiernia” i zmarł w czasie transportu. Inni bojowcy pochodzili z Dzietrzkowic, Bolesławca, Wiewiórki, Piasków, Czastar, Żdżar i Mieleszyna (s.113).

 Wygląda mi na to, że p. Jan coś się chyba na początku „zakałapućkał” w tej całej argumentacji, i wyszło mu to, czego na pewno nie chciał. Wiadomo przecież, że jest w tej materii doskonale zorientowany, na co wskazuje też cały ten szkic, z wyjątkiem tego nieszczęśliwego początku.

 Jeśli chodzi o mnie, to nigdy nie zmieniałem swej opinii o „Rudym” i tych jego podwładnych, którzy mordowali ludzi, zwłaszcza osoby cywilne i żołnierzy polskich w okolicach Wójcina. Do „konspiracji niepodległościowej” ich nie zaliczam i uznaję każdą próbę tego rodzaju za ubliżanie pamięci wszystkich tych prawdziwych patriotów, co walcząc o wolną Polskę, może nawet w nieodpowiednim momencie historycznym, nie splamili jednak swych rąk krwią bratnią. Chyba nie może być wątpliwości, że watażka znany jako „Rudy” był osobnikiem psychopatycznym, realizującym się w „seryjnych zabójstwach”, a może i posiadał też kompleks Herostratesa. O takich osobnikach jak on,  słychać w mediach także współcześnie, na szczęście poza granicami Polski.

O tych jego podkomendnych, którzy nie splamili sobie sumienia zabójstwami, nie wiem co mam powiedzieć. Może byli wśród nich i tacy, którzy z pobudek idealistycznych dołączyli do grupy, a potem nie mogli się już odłączyć, bo znając mściwego komendanta, bali się o życie swoich bliskich? Niektórzy z nich ostrzegali nawet anonimowo niektóre osoby, które miały zostać zgładzone przez „Rudego”, jak zapamiętała to sobie na całe życie Bronisława Mączka, zamieszkała po wojnie w Byczynie.  Na początku 1946 roku dwukrotnie w nocy „Rudy” wtargnął do jej domu, ale jej mąż był wtedy akurat nieobecny. Taką obietnicę „wizyty” złożył on jej mężowi na cmentarzu wójcińskim w dniu Wszystkich Świętych 1945 roku. Na szczęście ani jej, ani dzieciom, nic się wtedy nie stało.

Takim jak „Rudy” nie należy tworzyć legendy, ale jak najszybciej skazać ich na niepamięć. Natomiast wdzięczną pamięć zachować trzeba o tych wszystkich Polakach , którzy przynosili sławę Polsce, budowali, tworzyli, i którzy ciągle coś wnoszą dobrego do naszego życia. Ale co za ironia losu - dziś właśnie nazwisko „Rudego”, a nie budowniczych Polski, można znaleźć już nawet w Wikipedii (!).  Jest tam też taka bzdurna informacja, że on: „14 maja 1946 roku opanował Byczynę” (!).

Małomiasteczkowa Byczyna nie była twierdzą, w której stacjonował garnizon wojskowy. Znaczna część miasteczka leżała w gruzach, a nowi polscy mieszkańcy dopiero co się tam zagospodarowywali. Siły porządkowo-milicyjne składały się z kilku mieszkańców, których mianowano stróżami porządku publicznego, dając im na początek biało-czerwoną opaskę na rękaw i karabin na ramię. Później dano im jeszcze stare mundury wojskowe. Oczywiście, ta niewielka grupka „stróżów porządku” nie występowała razem, lecz pełniła dyżury na zmianę w ciągu doby. „Opanowanie” Byczyny wyglądało tak, że ludzie „Rudego” zajęli restaurację i urządzili tam „kocioł”, czatując na pewną osobę, na którą „Rudy” polował od pewnego czasu. Urządzili sobie przy okazji niezłą ucztę na koszt właściciela i gościnnie „częstowali” też wszystkich obecnych, a tam przymusowo przetrzymywanych. Akcja ta jednak zakończyła się niepowodzeniem, choć udało im się uszkodzić w Byczynie linię telefoniczną. Całe szczęście, że nie uszkodzono też elektrowni i wodociągów, dopiero co przez kilku mieszkańców uruchomionych. Nasłuchałem się co nieco o tym kiedyś w Byczynie. Pamiętam też ohydny mord w Jaśkowicach, kiedy „zlikwidowano” całą rodzinę, nie wyłączając niemowlęcia, które roztrzaskano o ścianę. Wszyscy wtedy mówili, ze to robota „Rudego”, ale nie widzę tego teraz w „rekordach” tego watażki.

Pana Jana jakby dziwiła ta moja pasywność, widoczna w tym, że jako autor historii Wójcina tak mało wykazałem aktywności w dostarczeniu wiedzy o konspiracji „Rudego” i jego ludzi pochodzących z Wójcina. Dziwiąc się, że tak właśnie jest, postawił w końcu pan Maślanka dramatyczne pytanie: „Dlaczego?” Jako wprowadzenie do wyjaśnienia całej sprawy rozwija najpierw wątek o córce jednego z ludzi „Rudego”, która wyszła potem za mąż w Wójcinie (s. 113) i triumfalnie ogłasza:


„ojciec autora książki o Wójcinie i teść owej córki - byli kuzynami„ (!)”


Nie podoba mi się ta insynuacja. Informuję zatem szanownego oponenta, że wspomniany „teść”, Konrad Mączka, zwany „Kwasikiem”, osoba powszechnie szanowana, nie był wcale kuzynem mego ojca. Także Marcin Mączka, zwany „Marczak”, i Michał Mączka, zwany „Kwas”, ich przodkowie, zapisani w „Tablicach Likwidacyjnych” z 1864 roku, nie byli braćmi ani kuzynami. Nawet w końcu XVIII wieku takiego pokrewieństwa, między tymi dwoma odgałęzieniami Mączków, nie znalazłem w księgach metrykalnych.

 Maślanków też jest niemało w tamtej okolicy, a zwłaszcza w Dzietrzkowicach i Łubnicach, ale oni wszyscy na pewno także nie nazywają siebie kuzynami.

„ Kwasik” i mój ojciec nawet nie kolegowali się ze sobą za młodu, choć byli bliskimi sąsiadami. Dzieliła ich jednak przepaść kilku roczników. Po wojnie spotykali się niekiedy w Byczynie na przyjęciach rodzinnych, jakie organizował mój wujek Pawyza, też sąsiad i zdaje się kolega z wojska „Kwasika”. Tenże, kiedy tylko zobaczył moją mamę, to zawsze wołał już z daleka: oto ta, która uratowała mi życie! Po czym następowała długa opowieść o tym, jak to w czasie wojny, kiedy Niemcy wyszukiwali w Wójcinie podoficerów rezerwy Wojska Polskiego, to moja mama dostrzegła go zbliżającego się od strony opłotków i przy pomocy dramatycznej mimiki skłoniła go do wycofania się, bo dookoła było pełno Niemców, właśnie wypytujących o niego. Niewiele więc brakowało, aby i jego nazwisko mogło się znaleźć na tablicy pamiątkowej Józefa Dulasa, i na tej, co znalazła się przy kościele, wspominał wtedy „Kwasik”.

 

Copyright © by Andrzej Głąb Wójcin 2009 - 2024.
Strona wykorzystuje pliki cockies do monitorowania i obsługi więcej