top_banner

Rozdział 5.

Pod zaborami u schyłku feudalizmu.

str. 6

 

Zdzary kościół
6.Kościół św. Bartłomieja w Żdżarach współcześnie (Bibl)

 

  Wreszcie w sprawę musiał wdać się sam biskup diecezji włocławsko-kaliskiej, który w czerwcu 1834 roku wydał rozporządzenie, aby pleban Wójcina nie odprawiał w Żdżarach nabożeństw ani mszy za zmarłych, dopóki skradziony dzwon nie wróci na swoje miejsce. Żdżarzanie wytrzymali jeszcze kilkanaście niedziel i wreszcie rzeczony dzwon odwieźli do Wójcina. Nie skończyło to jednak wzajemnych animozji, ponieważ w 1840 roku chłopi ze Żdżar znów wnieśli skargę do gubernatora kaliskiego, że proboszcz Lisiecki wbrew prawu nie odprawia nabożeństw w Żdżarach raz w miesiącu, jak to zapisane zostało w starych dokumentach.  W odpowiedzi ks. Lisiecki argumentował, że taki obowiązek na nim nie spoczywa, a on robił to tylko z uwagi na tamtejszych starców, kaleki i słabych. Wyjaśnił też, że w ogóle to chciałby być uwolniony od tej powinności, ponieważ jest to uciążliwe dla niego z uwagi na to, że „swoimi końmi” tam jeździć musi, a od Adwentu do Wielkanocy nie wybierał się tam, ponieważ (Wój 1) :

 „most na pustym stawie pod posadą Strzelca Leśnego Makowski zwaną był rozebrany i przejazd był niepodobny”. 

Dopiero gdy zmuszono wójta tamtejszej gminy do restauracji mostu – podróże w tamtą stronę znów stały się możliwe. Jednak proboszcz Lisiecki postarał się w międzyczasie o to, że obsada duszpasterska parafii wzmocniła się o wikarego, więc miał go kto już zastępować raz w miesiącu w Żdżarach.  

Wspomniany dziekan dekanatu wieruszowskiego i proboszcz parafii wójcińskiej, ksiądz Mateusz Lisiecki, położył wielkie zasługi dla rozwoju szkolnictwa elementarnego w okręgu wieruszowskim. Dekanat ten liczył wówczas 14 parafii i były to m.in. parafie w Bolesławcu, Czastarach, Dzietrzkowicach, Mieleszynie, Wieruszowie, Wójcinie itd. Dziekan Lisiecki był organizatorem szkół w tym okręgu i w 1833 roku czynnie uczestniczył przy projekcie urządzenia i uposażenia wspólnej szkoły elementarnej dla Dzietrzkowic i Łubnic, ponieważ dotąd nauczano tam w ciasnym pomieszczeniu u organisty. Miejscowy dziedzic postanowił zafundować miejscowym dzieciom dodatkowo drewniany, kryty słomą, dwuizbowy budynek szkolny, a mieszkańcy wsi mieli sami zwieźć wszystkie materiały budowlane i służyć robocizną. Chłopi mieli też składać się na pensję dla nauczyciela, pomocnika nauczyciela oraz na książki i tablice (JMD 77). W 1839 roku zaczęto budować nową szkołę w Żdżarach (JMD 83), ale niestety nie wiemy nic o tym, żeby takie inicjatywy podejmowane były także w Wójcinie ze strony nowego właściciela wsi czy miejscowego proboszcza. Z opisu majątku plebańskiego z 1818 roku dowiadujemy się, że w Wójcinie od czasu pożaru w 1681 roku nie było już ani szpitala, ani osobnego budynku szkolnego, ani nawet specjalnego funduszu na szkołę. Nauczanie zaś odbywało się w domu jednego gospodarza „zimową porą”, a pełny koszt tej nauki pokrywali chłopi ze wsi. Naukę pobierało wówczas 30 chłopców i 25 dziewcząt. Opłacany przez chłopów wójcińskich nauczyciel nauczał wtedy:

 „ pacierza, początków nauki chrześcijańskiej, czytania, pisma i zaczątków rachunków”.

W Żdżarach w tamtym czasie uczono tego samego w domu własnym nauczyciela (Wój 1). O tym, że w Wójcinie na początku lat czterdziestych odbywało się także nauczanie dzieci dowiadujemy się pośrednio z tego samego źródła. Znajdujemy tam informację, pod datą 1841, że w Wójcinie pracował wtedy nauczyciel, którego ksiądz Mateusz Lisiecki:

 „do nieposłuszeństwa przeciw dziedzicowi i Kollatorowi pobudza przez co najgorsze wrażenie nawet i na najlepszych umysłach włościan spowodował i porządek przez Najjaśniejszego Pana ustalony rozprzęga” (Wój 1).

   Taką informację zamieścił ppłk Tadeusz Niewodowski w piśmie, które wysłał do Warszawy w czasie sporu, jaki toczył się wtedy między nim a proboszczem Wójcina o respektowanie dawnych przywilejów tamtejszego kościoła. Chodziło mianowicie o to, że nowi właściciele wsi nie chcieli honorować dawnych uprawnień proboszcza do nieodpłatnego korzystania z drzewa leśnego i pastwisk dworskich, ponieważ takich warunków nie zapisano ani w kontrakcie kupna-sprzedaży, ani w hipotece. Przy okazji Niewodowski, jak widać, postanowił podważyć lojalność „chciwego” klechy. Sprawa o tyle mogła być nieprzyjemna dla proboszcza, że już wcześniej, w czasie sporu o skradziony dzwon z mieszkańcami Żdżar, wywlekana była ta sprawa, że w czasie powstania listopadowego ofiarował on do Arsenału kościelny dzwon z przeznaczeniem na armaty, o czym podpułkownik chyba wiedział. Mąż dziedziczki przedstawił siebie w piśmie jako lojalnego, prawomyślnego poddanego carskiego, zaniepokojonego tym, czego w szkole uczy nauczyciel podjudzany przez księdza. Między wierszami można doczytać się w tym fragmencie informacji o powszechnej niechęci, z jaką spotkały się rządy Niewodowskich w Wójcinie, a której przyczyny widzi podpułkownik w intrygach księdza i nauczyciela, a nie we własnym postępowaniu. Wyziera z tego tekstu również ledwie skrywana obawa i prośba o pomoc. Nie wiemy jaka była reakcja władz carskich na ten całkiem niedwuznaczny donos. Ks. Patykiewicz napisał, że ks. Franciszek Mierzwicki został administratorem parafii jeszcze za czasów ks. Lisieckiego „z powodu starości proboszcza” (Pat 18). Wiadomo, że w Kościele katolickim sytuacje takie mają miejsce w trakcie trwałej przeszkody w sprawowaniu władzy przez proboszcza lub w czasie wakatu. Autor tej wzmianki nie podał jednak, od jakiego roku ta administratura miała miejsce. Są jednak dowody na to, że proboszcz Lisiecki był jeszcze aktywny korespondencyjnie w 1844 roku w trakcie komasacji gruntów dworskich i nie wyrażał wówczas zgody na proponowaną wymianę niektórych gruntów plebańskich, na co ochotę mieli Niewodowscy (Wój 1). Świadczy to o tym, że pismo T. Niewodowskiego nie spowodowało do tego czasu radykalnych zmian na probostwie wójcińskim, a głos księdza liczył się nadal w sprawach własnościowych. Nie znamy natomiast ani nazwiska buntowniczego nauczyciela, ani nie posiadamy żadnej wiedzy o jego dalszych losach. 
   W tym miejscu warto też poznać szerszy kontekst historyczny, w którym toczył się konflikt między nowymi właścicielami a wsią. Początek lat czterdziestych XIX wieku był okresem szczególnej aktywności emisariuszy Wielkiej Emigracji, przygotowujących grunt pod nowe polskie powstanie o niepodległość. Najwybitniejszym z nich był Edward Dembowski, który uważał, że dla sukcesu akcji zbrojnej konieczne jest przyciągnięcie do powstania chłopów i biedoty miejskiej. Chłopi mieli za udział w powstaniu otrzymać ziemię na własność i to bez odszkodowania dla dziedziców. Wraz z kierowaną przez siebie organizacją spiskową przygotowywał powstanie na rok 1844, ale aresztowania uniemożliwiły jego wybuch. Na skutek donosów napływających ze strony zamożnej szlachty polskiej doszło wtedy m.in. do aresztowania związanego z Dembowskim ks. Piotra Ściegiennego i kilkuset chłopów z Kielecczyzny i Lubelszczyzny, a kolejna denuncjacja doprowadziła do aresztowania w Poznaniu przywódców trójzaborowego powstania, którego wybuch wyznaczono na luty 1846 roku. Czy wspomniany nauczyciel z Wójcina miał jakieś kontakty z emisariuszami? Nie ma na to dowodów, ale też całkowicie wykluczyć tego nie można w ówczesnej sytuacji.

  Wróćmy jednak znowu do przerwanych rozważań o oświacie we wsi. Wzmianka o nauczycielu wójcińskim pojawiła się wprawdzie we wspomnianym dokumencie z roku 1841, ale dalej nie wiadomo czy nauczanie odbywało się wówczas w jakimś oddzielnym budynku szkolnym, czy też dalej kontynuowane było w chłopskiej chacie, na koszt rodziców. Pewne światło rzuca na ten problem carski ukaz uwłaszczeniowy z 1864 roku, w którym znajdujemy taką pozycję:

„112/117 Wiejska szkoła („sielskaja szkoła”) (Tab).

Tak nazwano zapisany w Tabeli Likwidacyjnej grunt przyznany wsi o obszarze dwóch mórg i czternastu prętów, z czego 90 prętów przypadało na „zabudowania z ogrodem lub bez ogrodu”, a jedna morga i 224 pręty stanowiły grunty orne. Czyżby jakiś budynek szkolny na krótko pojawił się jednak? Może dochód z tego blisko dwumorgowego poletka miał stanowić część zapłaty dla nauczyciela?  Może Niewodowscy po konflikcie z księdzem, w który pośrednio zamieszany został także nauczyciel, postanowili mieć we wsi nauczyciela lojalnego wobec swoich chlebodawców?

Podczas deszczu
7. Podczas deszczu (Bibl).


  Od 1825 roku obowiązywał ukaz carski zobowiązujący proboszczów o dochodach powyżej 3000 zł do prowadzenia szkół elementarnych. Jeśliby nawet parafia wójcińska nie wykazywała tyle dochodu, to na pewno energiczny proboszcz potrafiłby skłonić parafian do składek na potrzeby szkoły, jak to stało się w Łubnicach i Dzietrzkowicach (JMD 77), i jak to obserwowaliśmy już wcześniej w Wójcinie. Parafia wójcińska była jednak dość zamożna, bo w 1844 roku w samym tylko Wójcinie:

 „Podług dokładnego pomiaru ziemi proboszczowskiej do projektowanej zamiany gruntów z dziedziczką Niewodowską było pola kościelnego 156 mórg” (Pat 16). 

  Potrafił dobrze gospodarzyć ks. Lisiecki i walczyć o swoje, bo dowiadujemy się, że oto w roku 1842 znów pozywał dziedziczkę o „wolny wrąb i pastwisko” (Pat 24), ale była to już jego ostatnia tego typu akcja. Z wizytacji parafii w 1811 roku, a więc w początkach kadencji ks. M. Lisieckiego, wynika, że proboszcz posiadał wtedy także uprawnienia do propinacji alkoholu, to jest produkcji piwa i wódki oraz do sprzedaży tych wyrobów na terenie wsi, w związku z czym miał do dyspozycji własny browar, gorzelnię i karczmę. Ta propinacja przynosiła 418 zł rocznego dochodu, stanowiąc:

 „ najważniejsze i najpożyteczniejsze dobrodziejstwo Najjaśniejszych Kolatorów [...] które naddzierżawca Ekonomii koronnej Bolesławieckiej ścieśnić usiłuje” (Pat 15).

 

Copyright © by Andrzej Głąb Wójcin 2009 - 2024.
Strona wykorzystuje pliki cockies do monitorowania i obsługi więcej