top_banner

Rozdział 3

Rozwój gospodarki folwarcznej i początki kryzysu (XVIIw.)

str. 6

    Podobno nieszczęścia chodzą parami, a niekiedy nawet same potrafią się mnożyć. Tak było i w drugiej połowie XVII wieku, ponieważ opisanym zniszczeniom zaczął towarzyszyć spadek opłacalności produkcji rolnej, a to z tego powodu, że ceny zbóż na blisko 100 lat niemal stanęły w miejscu, przy wzroście cen innych artykułów. A przecież cała gospodarka folwarczno -pańszczyźniana w Polsce nastawiona była przede wszystkim na monokulturę zbożową!  Początkowo próbowano utrzymywać dochodowość folwarków przez podnoszenie wielkości pańszczyzny i zwiększanie areałów folwarcznych, ale taka polityka gospodarcza okazała się krótkowzroczna.  Nastawienie się na monokulturę zbożową, kosztem innych dziedzin gospodarstwa wiejskiego, miało ten skutek, że prowadziło to do wyjaławiania gleb i do zmniejszania się plonów zbóż. W tych stronach wysiewano wtedy pola w następujących proporcjach: 48% żyta, 6% pszenicy, 25% owsa, 13% jęczmienia, 2 % prosa, 4% grochu, 1 % gryki.
  Właściciele folwarków nastawieni na duży i szybki zysk, bez żadnych nakładów ze swej strony, zaniedbywali hodowlę w tej części Polski, a przecież obornik był w tym okresie jedynym środkiem nawozowym. Szlachta będzie próbowała odtąd rekompensować sobie straty m.in. produkcją wódki i piwa na rynek wewnętrzny, ale efekty tego zobaczymy dopiero w lustracji z końca XVIII wieku. O zaniedbaniu hodowli już wspomnieliśmy, ale trzeba do tego  jeszcze dodać, że mało zważano też na kulturę łąk i pastwisk, ponieważ najlepsze z nich zamieniano na pola uprawy zbóż. Nic dziwnego, że zbiory siana malały. Wyniszczenie lasów dębowych i bukowych wpłynie na zmniejszenie hodowli trzody chlewnej. Gospodarka leśna była bardzo prymitywna, a las zasiewał się sam. Zahamowaniu uległa gospodarka stawowa, bartnictwo chyliło się ku upadkowi, a rozwój pasiecznictwa hamował import cukru. Wystarczy porównać produkcję folwarków z lat lustracyjnych 1564-1565  - i tych z XVII wieku, aby ujrzeć jak mało urozmaicona była wówczas produkcja folwarczna. W poprzednim stuleciu dwór hodował przecież różnego rodzaju zwierzęta: krowy, jałówki, cielęta, owce, świnie, prosięta; posiadał staw rybny o wymiarach 134 m x 804, w którym hodowano karpie, okonie i inne ryby; posiadał obszerne łąki dostarczające sporej ilości siana i były nawet barcie z pszczołami. Po ówczesnym rozmachu gospodarczym nie pozostało śladu.
   Przyjrzyjmy się teraz, jak chłop próbował sobie radzić w sytuacji zwiększonego obciążenia pańszczyźnianego po „Potopie”. O ile nie posiadał licznej rodziny - to albo rezygnował z części gruntu, aby dostać się do kategorii chłopów mniej obciążonych pańszczyzną, albo musiał zatrudniać parobków. Na to mogli sobie jednak pozwolić tylko chłopi co najmniej „półłankowi”. Z kolei wielodzietność prowadziła nieuchronnie do rozdrabniania gospodarstw. Chłopi małorolni i bezrolni stanowili w XVII wieku już około 33% ludności wsi (zagrodnicy, ogrodnicy oraz komornicy i kątnicy). Mając mało czasu na staranną uprawę użytkowanej działki - chłopi ubożeli. Nie stać ich było na zakup żelaznych narzędzi, więc zastępowano elementy żelazne drewnianymi i to nawet w pługach i w kołach. Chłopi, którzy własnym sprzężajem uprawiali folwarki, musieli dbać o hodowlę, zwłaszcza wołów. Jeden wół wypadał na 2,5 ha gruntu, a do pługa na cięższą ziemię zaprzęgano po 4, a na lżejszych po 2 woły. Pozostałe zwierzęta hodowano tylko na własne potrzeby i w niewielkich ilościach, ale zapewniających zaopatrzenie rodziny w niezbędne produkty, z tym jednak obliczeniem, żeby zarobić także pieniądze na opłaty należne staroście.


Ponieważ nieszczęścia lubią się mnożyć – to na dobitek na mieszkańców Wójcina spadła jeszcze jedna plaga. Od przeszło stu lat trwał konflikt między Wójcinem a Byczyną o łąki nad Prosną. Kapryśna rzeka zmieniała koryto i łąki wójcińskie znajdowały się chyba raz po stronie śląskiej - to znów po stronie wójcińskiej. Już Stefan Batory w 1583 roku zawierał porozumienie graniczne z księciem Jerzym II z Brzegu, właścicielem Byczyny, ale konflikt ten co jakiś czas się odnawiał. W 1661 roku mieszkańcy Byczyny przeszli do ofensywy, korzystając z tego, że siły zbrojne Rzeczpospolitej skierowano na wojnę moskiewską i nie trzeba było obawiać się z tej strony żadnych retorsji:

„ludzie zagraniczni z miasta Byczyny i wsi Jackowice ... w liczbie osób przeszło sto z bronią, grabiami, kosami, gwałtownie przeszedłszy rzekę, wyżej wyrażoną Prosnę, rozgraniczającą, weszli i te łąki – strzelając do ludzi z wsi Wójcina – jedni kosili, drudzy grabili inni na wozy kładli i na szląską stronę za rzekę przewozili. Tak dalece, że wszystkie łąki wyżej wzmiankowane pokosili i trawy z nich pozabierali. Przy którym gwałtownym łąk koszeniu, pracowitego Krystiana, młynarza z Wójcina, wzmiankowani ludzie zagraniczni, kulą przestrzelili”. (JMD s. 126)  I dalej: „Ślązacy wykorzystywali fakt, że pas graniczny nie wszędzie był zaludniony i od strony Byczyny napadali na dobra bolesławieckie, sprzątali zboże, zabierali bydło i ze zrabowanym dobytkiem wracali na Śląsk”.


Jakby było jeszcze za mało nieszczęść – to w roku 1681 spalił się kościół wójciński od uderzenia pioruna,  a wraz z nim z dymem poszły budynki plebańskie, szpital i szkoła (Pat 10). Wójcinianie dumni byli ze swego kościoła pod wezwaniem św. Katarzyny, który służył im od zarania i pochodził z fundacji królewskiej.  W czasie wizytacji z nakazu arcybiskupa J. Łaskiego w 1522 roku, tak go opisano:

„miał prezbiterium i zakrystię murowane, nawę zaś drewnianą, także chór i wieżę”.

Jeszcze tego samego roku nowy kościół został erygowany, a organizacją budowy zajął się ksiądz Piotr Chryzostom Ochędzki. Nowy kościół, podobnie jak ten spalony, był także murowano-drewniany z murowanym prezbiterium i zakrystią, pokryty był nowym dachem i do tego dostawiono, jak przedtem, drewnianą nawę (Pat 10 i SGKP).
Ale w sprawozdaniu z kolejnej lustracji z roku 1789 r. znajdujemy, że: 

„Kościół w tej wsi drewniany, plebania i inne zabudowania dużo nadrujnowane ...”

W wybudowanym kościele znalazło się też zapewne miejsce dla barokowych organów, ponieważ w Wójcinie był już organista.

szkola
2. Szkoła wiejska (Bibl).

  Zatrzymajmy się teraz na chwilę przy szkole, o której pierwsza wzmianka pojawiła się w dokumencie z 1522 roku z okazji rozprawy między gromadą a plebanem wójcińskim Mikołajem z Bolesławca. Pierwotnie celem szkół było dawanie podstaw wykształcenia przyszłym kapłanom. Program tych szkół był zróżnicowany i w znacznym stopniu dostosowany do potrzeb kościoła. W XVI i na początku XVII stulecia zmieniły się zadania szkół parafialnych - wprawdzie dalej głównie przygotowywały one do służby kościelnej (ministrantura, muzyka, chór kościelny), ale dawały także chłopcom podstawową znajomość czytania, pisania, a czasami i rachunków. Po wojnach szwedzkich pogorszyła się jednak kondycja i poziom szkół, zwłaszcza po wsiach. Wieś była wówczas niepiśmienna i wyjątkowo kto tylko umiał na wsi czytać. O kadrze uczącej decydował proboszcz jako pracodawca. Osoba kierująca taką szkółką zwana była pospolicie klechą i była też właściwie sługą kościelnym, ponieważ oprócz nauczania pełniła jeszcze wiele innych funkcji kościelnych, aby na siebie zarobić.

 

Copyright © by Andrzej Głąb Wójcin 2009 - 2024.
Strona wykorzystuje pliki cockies do monitorowania i obsługi więcej