top_banner

Rozdział 5.

Pod zaborami u schyłku feudalizmu.

str. 4

W czasach Księstwa Warszawskiego proboszcz notował w księgach metrykalnych przy nazwisku chłopskim określenie „właściciel” zamiast „laboriosus” (łac. pracowity), jakim dotąd zapisywano chłopów w dokumentach. Widocznie wtedy tak niektórzy początkowo rozumieli napoleońską „wolność osobistą” dla chłopów w dobrach państwowych:

„ ...stawili się właściciele Paweł Mączka y Maciej Mączka...”(APŁ). W łacińskiej wersji metrykalnej księgi małżeństw, jaka zachowała się dotąd (Mo), do początku lat dwudziestych pojawiało się zamiast „laboriosus” określenie „honestus” (zacny, uczciwy), którym to mianem dotąd określano na ogół wolną, uboższą ludność miejską. Ale już niebawem w miejsce „właściciel” pojawiło się określenie „włościanin”, później „rolnik”, a jeszcze później od 1868 roku - rosyjskie „krestianin” (chłop). Dwunastu ze wspomnianych Mączków, co do których jest nieco więcej informacji, posiadało w czasach Księstwa około 4,5 łanu ziemi, a to był wówczas ładny kawałek wsi.

    Parę lat po prywatyzacji Wójcina doszło we wsi do jakichś nieznanych nam bliżej regulacji, komasacji i zamian gruntów, o czym wspomina także ks. Patykiewicz, pisząc o planowanych wówczas zamianach gruntów między dworem a plebanią w 1844 roku (Pat 16). Ziemie folwarczne skoncentrowano wtedy w północnej części wsi, w sąsiedztwie dróg prowadzących do Bolesławca i do Żdżar. Prawdopodobnie związane to było z przechodzeniem nowych właścicieli wsi z gospodarki trójpolowej na tzw. „płodozmian”, w wyniku czego likwidowano zbyteczne w tych warunkach ugory, które dotąd były konieczne, aby ziemia mogła „odpoczywać”. W ten sposób automatycznie zwiększała się też ilość ziemi uprawnej i to aż o jedną trzecią, a podział na trzy pola znajdujące się w różnych częściach wsi był już zbyteczny. Komasacja gruntów folwarcznych ułatwiała organizację prac polowych i podnosiła efektywność gospodarowania. Właściciele wsi dokonywali wtedy zamiany gruntów z chłopami, przekazując im w zamian w użytkowanie część dawnej ziemi folwarcznej, którą nie byli już zainteresowani (Wój 1). Może to wtedy nowi właściciele klucza wójcińskiego przenieśli część chłopów, w tym także kilku Mączków, do słabo jeszcze zagospodarowanej Goli? Nazwiska takiego nie było tam jeszcze w początkach XIX wieku, a pojawiło się ono tam dopiero około połowy tego stulecia. W 1864 roku znajdujemy dwóch Mączków w wykazie dwudziestu pięciu uwłaszczonych chłopów, a w 1914 roku było już w Goli 6 rodzin o takim nazwisku - na ogólną liczbę 44, czyli 13,5% (Del 24). Wincenty Mączka, zamieszkały wtedy już w tamtej wsi, wspólnie z małżonką Katarzyną, własnym kosztem ufundowali tam kaplicę rzymskokatolicką, ponieważ Gola nie posiadała wówczas własnego kościoła. Według tradycji zachowanej w Wójcinie, ukochana córka małżeństwa Mączków, 18 -letnia Konstancja, zginęła w tragicznym wypadku uderzona kopytem końskim, a według innej wersji - uduszona przez konia na pastwisku.
  Prawnuk Wincentego, Marian Mączka z Goli, podaje rok 1895, jako datę tragicznej śmierci Konstancji, co też potwierdza napis na nagrobku znajdującym się dotąd na cmentarzu wójcińskim (w.pl). Nieszczęśliwi rodzice Konstancji postanowili przeznaczyć tę część majątku, która miała być jej posagiem, na budowę kaplicy pod wezwaniem św. Wincentego a Paulo, patrona dzieł miłosierdzia, która będzie służyć wszystkim mieszkańcom wsi około 110 lat. Co do daty wybudowania tej kaplicy - to panują pewne rozbieżności: 1869 (Del 123), 1876 (Tygodnik Powiatowy) i 1899 - napis na kamiennej tablicy w kaplicy golskiej, która jest już nieczynna i pusta, bo wybudowano kościół w Goli w 2010 roku. W opuszczonej kaplicy można dostrzec teraz łatwo tablicę z informacją o fundatorach, którzy wznieśli ją „swoim własnym kosztem 1899 roku - i to przesądza sprawę.

Stara Kaplica w Goli
4. Kaplica w Goli (w.pl : Galeria / Gola)

    W czasach napoleońskich na nowo rozgorzał odwieczny konflikt o łąki nad Prosną między Wójcinem i Byczyną, który miał poważniejszy charakter niż znany wszystkim groteskowy spór o mur graniczny opisany w „Zemście” Aleksandra Fredry. W czasach Księstwa znów wójcinianie poczuli się pewniej, ponieważ aktualny właściciel Śląska, Prusy, zostały przez Napoleona dopiero co rozgromione. Ośmieleni tym mieszkańcy Wójcina obalili pruskie słupy graniczne przy Prośnie i postawili nowe - z polskim białym orłem - i to w taki sposób, aby łąki znalazły się po stronie polskiej, czyli wójcińskiej. Byczyna próbowała coś wskórać we francuskiej kwaterze głównej u brata cesarza Napoleona, Hieronima, stacjonującego wówczas we Wrocławiu. Ale odpowiedź brzmiała następująco: złapać delikwentów i odstawić do Kalisza, siedziby departamentu, a tam niewątpliwie dosięgnie ich ręka sprawiedliwości. Czasami sierżant z grenadierami usiłował pilnować łąk byczyńskich i nierzadko padały tam strzały. Konflikt będzie się nasilał także po upadku Księstwa, kiedy to Wójcin znajdzie się w zaborze rosyjskim, w granicach autonomicznego Królestwa Polskiego, z carem jako królem (1815 r.). Chłopi z Wójcina wykorzystywali wtedy sytuację, że Rosja, zaborca, przeżywała w latach 1815 – 49 apogeum swego znaczenia i stała się wtedy prawdziwym „żandarmem Europy”, budząc respekt u Niemców. Chyba też rosyjscy pogranicznicy pilnujący granicy rosyjsko-pruskiej nad Prosną patrzyli przez palce na wójcińskie eskapady zagraniczne, ponieważ nie słychać było, żeby chłopi z Wójcina byli przez nich jakoś powstrzymywani. O tym, jak w Byczynie dramatycznie przeżywano spór o łąki nad Prosną, mogą świadczyć wspomnienia pamiętnikarskie odkryte przez Koellinga, autora niemieckiej historii Byczyny (Koe 351): ”Oto pewnego razu, kiedy mieszkańcy Byczyny kosili trawę na łąkach nad Prosną, w Byczynie miał wybuchnąć wielki pożar. Właściciele płonących domów, znajdujący się w tym czasie na łąkach, popędzili czym prędzej ratować swoje domy, ale także wójcinianie ujrzeli łunę nad miastem i ruszyli gromadnie na drugą stronę rzeki, aby zawładnąć byczyńskimi kopami siana. W mieście rozległ się alarm: Polacy przekroczyli granicę! To usłyszeli ci przy płonących domach, poprosili wtedy swych dobrych sąsiadów o dokończenie gaszenia ognia, sami zaś chwycili za broń i pognali na łąki, gdzie przepędzili „polskich złodziei” i ocalili swoje kopy z sianem.”

   Chyba te opowiadania są nazbyt „podkolorowane”, ale ich istnienie i przekazywanie z pokolenia na pokolenie jest dość wymowne. Według niemieckiego autora miało się też zdarzyć, że w roku 1819 czterdziestu wójcinian uzbrojonych w kosy wywiozło „niemiecką” trawę na swoją stronę. Przy tym uprowadzili pewnego strażnika, który starał się im przeszkodzić i więzili go potem przez cztery dni (Koe 350,351,388).

 

Copyright © by Andrzej Głąb Wójcin 2009 - 2024.
Strona wykorzystuje pliki cockies do monitorowania i obsługi więcej