top_banner
Wojcin czasy PRL 1956-1989

Rozdział 11.

W „polskim socjalizmie”
(1956–1989)

str. 10

 W latach 80–tych odbyły się kolejne pielgrzymki papieża do kraju. Druga pielgrzymka miała miejsce w 1983 roku, tuż po zniesieniu stanu wojennego. Panował wówczas nastrój przygnębienia, ale przybycie papieża dodało wszystkim otuchy. Trzecia pielgrzymka papieska odbyła się w cztery lata później – w 1987 roku. Panował już inny nastrój, odczuwało się już powiew wolności, a z tłumu słychać było głosy:
Ojcze święty, następny raz już w wolnej Polsce! 
 Od 1988 roku zaczęły się znów nasilać strajki, kiedy to NSZZ „Solidarność” różnymi kanałami zaczynała otrzymywać wsparcie finansowe z Zachodu. Strajkujący domagali się podwyżki płac i legalizacji „Solidarności”. Począwszy od wprowadzenia stanu wojennego przeciwnicy Jaruzelskiego nosili na ubraniach oporniki jako symbol protestu lub z premedytacją spóźniali się do pracy, aby zamanifestować swoje poglądy polityczne, a symbolem nowego stylu pracy został ślimak i żółw, czyli stworzenia słynące z powolności. „Graficiarze”, podobnie jak to było w czasie okupacji, malowali takie symbole na murach budynków, a nawet czasem napis: PPP (Polaku Pracuj Powoli).
Wielu młodych Polaków, nie widząc w kraju żadnych perspektyw na przyszłość, uciekało za granicę i prawie z każdej wycieczki zagranicznej pozostawała tam jakaś grupa osób, a trafiały się i terrorystyczne porwania samolotów przez zdesperowanych uciekinierów. Uciekło tak przypuszczalnie około ćwierć miliona młodych Polaków, chociaż chyba było tego więcej.

Zadłużenie zagraniczne państwa w ciągu ośmiu lat wzrosło o dalsze 15 miliardów dolarów, mimo że raty spłacano i nie zaciągano nowych kredytów, ale tak działały „procenty od procentów”. W latach 1979–82 dochód narodowy w porównaniu do roku 1978 spadł o 20%, a stopa życiowa mieszkańców obniżyła się aż o 30%. W latach 1982–1987, mimo prób licznych reform gospodarczych, dochód narodowy wzrósł tylko o 15%, czyli był jeszcze niższy o kilka procent od dochodu narodowego sprzed około dziesięciu lat. Ekipa Jaruzelskiego zdała sobie sprawę, że bez współpracy z „Solidarnością” nie da się uratować państwa przed bankructwem. Od 31 sierpnia 1988 roku minister spraw wewnętrznych, Czesław Kiszczak, prowadził rozmowy z Lechem Wałęsą, laureatem pokojowej nagrody Nobla od 1983 roku, reprezentującym tę część opozycji, która była gotowa do takich negocjacji. Oczywiście do rozmów by nie doszło, gdyby nie stanowisko Michaiła Gorbaczowa, przywódcy komunistów radzieckich, zwolennika przemian w kierunku „demokratyzacji” socjalizmu w ZSRR i w zależnych krajach Układu Warszawskiego. Polska, podobnie jak inne państwa położone na wschód od Łaby, od czasów konferencji jałtańskiej w 1945 roku zaliczana była do strefy wpływów ZSRR. Próby wyemancypowania się spod tej zależności kończyły się radzieckimi interwencjami zbrojnymi, o czym mogli przekonać się Węgrzy w 1956 roku i Czesi w 1968 roku (wojska UW). Polska dwukrotnie zagrożona była taką interwencją: w 1956 roku i w latach 1980–81. Teraz w 1988 roku Gorbaczow naciskał Jaruzelskiego na rozmowy z „Solidarnością”.

 Od lutego do kwietnia 1989 roku obradował w Warszawie tzw. „Okrągły stół”. Specjalnie do tych rozmów sporządzono taki okrągły mebel, aby podkreślić, że wszyscy siedzący są równi i starają się w zgodzie rozwiązywać spory. Wynikiem rozmów było:
– oficjalne uznanie „Solidarności”; poprawka do konstytucji przewidująca wprowadzenie do ustroju państwa Senatu i Prezydenta; zawarcie kontraktu wyborczego, według którego w wyborach czerwcowych PZPR wraz ze swymi sojusznikami ograniczy się w sejmie do 65% miejsc, natomiast wybory do senatu będę całkowicie wolne.

Ani „Solidarność”, ani Gorbaczow, ani Jaruzelski nie spodziewali się, że sytuacja przybierze tak niekorzystny obrót dla komunistów po wyborach czerwcowych w 1989 roku. Gorbaczow chyba widział „eksperyment polski” jako swego rodzaju poletko doświadczalne w kierunku reformowania „demokracji socjalistycznej”, ale ten eksperyment niespodziewanie wymknął się spod kontroli. Komuniści w Polsce zawsze mieli ponad 50% miejsc w parlamencie, a resztę oddawali swym sojusznikom z ZSL, SD, nie licząc niewielu miejsc dla bezpartyjnych, głównie katolików świeckich. Tym razem okazali się bardziej „wielkoduszni” i w kontraktowych 65 procentach ustąpili więcej miejsca swym sojusznikom. Ostatecznie po raz pierwszy w okresie powojennym komuniści nie mieli mieć większości w parlamencie (!) i to na własne życzenie, być może nawet z nadmiaru pewności siebie i ze złej oceny sytuacji politycznej w kraju. Po wyborach dotychczasowi sojusznicy pozostawili PZPR samej sobie i dołączyli się do posłów „Solidarności”, dzięki czemu mógł powstać po pewnym czasie koalicyjny rząd bezpartyjnego premiera, którym został Tadeusz Mazowiecki. Wybory do Senatu były wolne, niekontraktowe i tutaj ani jeden komunista nie zdobył mandatu wyborców, a „Solidarność” uzyskała 99 (na sto) miejsc (!). Wniosek z tego płynął taki, że gdyby wybory do Sejmu też miały charakter wolny, a nie kontraktowy – to również mogło nie być tam komunistów (!). To załamało przywódców komunistycznych i oddali władzę bez oporu. Upokarzający dla Wojciecha Jaruzelskiego był też sposób, w jaki został wybrany prezydentem Polski. Prezydenta wybierać miały, zgodnie z umową zawartą przy „Okrągłym stole”, połączone izby Sejmu i Senatu. Zgodnie z zawartym wtedy kontraktem miał nim zostać Jaruzelski, ale żeby tego dokonać musiało na niego zagłosować kilku senatorów i posłów z „Solidarności”(!). Solidarność wywiązała się z zawartego kontraktu.

Według ideologii marksistowskiej „klasa robotnicza”, najbardziej „postępowa” klasa społeczna, miała historyczną misję obalenia kapitalizmu, zlikwidowania klas, zbudowania socjalizmu, a w końcu i wymarzonego komunizmu, czyli idealnego ustroju powszechnego dobrobytu i sprawiedliwości społecznej. Mechanizm taki uważano za prawidłowość dziejową, ponieważ komunizm miał być przyszłością ludzkości. To w imieniu klasy robotniczej miała partia komunistyczna, czyli partia realizująca klasowe interesy robotników, sprawować dyktatorską władzę w okresie przejściowym. W początkach „Polski Ludowej” klasa robotnicza była liczebnie słabsza od chłopów, ale w miarę forsowania industrializacji proporcje się odwróciły. Szokiem dla ideologów komunistycznych było to, że teoretycznie najbardziej „świadoma” część, tzw. wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, z którą przywódcy partyjni próbowali się stale konsultować i z jej opiniami liczyć, występowała kilka razy przeciwko rządzącym. Tak było w latach: 1956, 1970, 1976, 1980. Efektem tych konfliktów, obok przelanej krwi, były taktyczne ustępstwa i przewroty na szczytach władzy. Można by więc powiedzieć, że rzeczywiście ta „klasa” miała siłę i moc sprawczą, chociaż nie „dyktatorską”, bo tą zawłaszczyła dla siebie „partia robotnicza”. Dogmatyczny wyznawca komunizmu, Władysław Gomułka, miał przed śmiercią z goryczą powiedzieć, że „klasa robotnicza obali socjalizm” (!). Ta „heretycka” konstatacja była dla niego z pewnością osobistym dramatem, ponieważ idei komunizmu poświęcił całe swoje życie. To „proroctwo” Gomułki się spełniło. Klasa robotnicza, kierowana przez opozycję antykomunistyczną i duchowo wspierana przez Kościół, rzeczywiście doprowadziła do upadku systemu komunistycznego w Polsce, a potem zadziałał „efekt domina” i ustrój ten jeszcze tego samego roku upadł w europejskich krajach socjalistycznych zależnych od ZSRR. Wydarzenia te nazwano „Jesienią Ludów”. W następnym roku proces ten ogarnie także ZSRR, z którego do końca 1991 roku wyodrębni się 15 niepodległych, niekomunistycznych państw. W 1990 roku rozpadła się Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG) zrzeszająca europejskie kraje socjalistyczne, w tym samym roku nastąpiło zjednoczenie Niemiec, a w roku następnym rozwiązał się Układ Warszawski, pakt wojskowy grupujący socjalistyczne państwa Europy wokół Kremla. W ten sposób zakończyła się „zimna wojna” i rozpadł się ostatecznie system polityczny zapoczątkowany konferencją jałtańską w 1945 roku.

Komunistyczny sposób centralnego planowania i zarządzania gospodarką okazał się niewydolny, niereformowalny i powodujący zapóźnienie gospodarcze w stosunku do wolnorynkowych, demokratycznych i rozwiniętych krajów kapitalistycznych. Miliony ludzi na całym świecie wierzyło w ostateczne zwycięstwo i realizację komunistycznego „raju na ziemi”. Okazało się jednak, że była to największa utopia XX wieku. Zanim stało się to dla wszystkich oczywistością – to wierzący w przyszłość komunizmu zwolennicy tej idei żarliwie i „na siłę” chcieli uszczęśliwiać nią cały świat, a niektórzy nawet próbowali jeszcze przyśpieszać ten moment, stosując zasadę „cel uświęca środki”, co prowadziło do zbrodni przeciwko ludzkości.  

Niektórzy starsi ludzie z łezką wspominają jednak czasy, kiedy gwarantowane było odgórnie bezpieczeństwo biologiczne narodu: przez pełne zatrudnienie, gwarantowany system ubezpieczeń społecznych, bezpłatną opiekę zdrowotną, bezpłatne sanatoria i system wczasów pracowniczych, wszechstronny rozwój sportu wśród młodzieży. To dziwne, że wtedy właśnie wzrosła liczba ludności Polski z 24 do 38 milionów, czyli o 58% (!). Później przez 20 lat przyrost ludności stanął w miejscu i trwa to tak po dziś dzień. Ba, właściwie to dzisiaj jest nas mniej o 1,5–2 miliony, bo tylu młodych ludzi wyjechało za granicę w poszukiwaniu pracy i może już nie powrócą. Nie było wtedy tyle nierządu, pornografii, promocji seksu, bandytyzmu, narkotyków, wielkiego złodziejstwa i ludzie byli sobie bardziej życzliwi.
W kraju wszystko było polskie: zakłady pracy, ziemia, banki, prasa, media itp.

 

Copyright © by Andrzej Głąb Wójcin 2009 - 2024.
Strona wykorzystuje pliki cockies do monitorowania i obsługi więcej