top_banner

Rozdział 9.

Czasy okupacji, wypędzeń i eksterminacji
(1939–1945).

str. 8

W tym miejscu wypada powrócić jeszcze do dwóch nazwisk, znajdujących się na wspominanej już tablicy pamiątkowej, umieszczonej na ścianie kościoła (1996). O losach tych dwóch osób mało kto dotąd cokolwiek wiedział, a były one tak samo tragiczne jak losy porucznika Józefa Ziemskiego.

Antoni Dulas i Władysław Adamski, odmiennie niż Ziemski, urodzili się i wychowywali w Wójcinie, ale później przyszło pełnić im służbę w innych rejonach Polski.
Antoni Dulas, syn Franciszka, urodzony w 1910 roku, po ukończeniu seminarium nauczycielskiego i podchorążówki kawalerii, został kierownikiem szkoły powszechnej w Nakwasinie, w powiecie kaliskim. Karta mobilizacyjna skierowała podporucznika do 8 Pułku Ułanów wchodzącego w skład Krakowskiej Brygady Kawalerii, należącej do Armii „Kraków”. Jego pułkiem dowodził ppłk Włodzimierz Dunin–Żuchowski. Jego 8 Pułk, prowadząc ciężkie walki odwrotowe, został częściowo rozbity pod Szczekocinami, a jego pozostałości dołączono do Armii „Lublin”. Po kilku odniesionych zwycięstwach oddział został jednak rozbity podczas prób przedostania się do Rumunii. Dulasowi przypadł ten sam los co Józefowi Ziemskiemu. Być może, że obaj znali się nawet osobiście z czasów przedwojennych. Na pewno Dulas wpadał nieraz do rodzinnego Wójcina z okazji świąt, ferii i wakacji, więc okazji do poznania się nie brakowało.

Władysław Adamski, syn Wawrzyńca, urodzony w 1908 roku, był z zawodu policjantem. Po ukończeniu służby wojskowej i policyjnej szkoły podoficerskiej – został skierowany do województwa pomorskiego, gdzie pełnił służbę na stanowisku posterunkowego we wsi Gruczno koło Świecia, w województwie pomorskim. Policjantów na początku wojny pozostawiono samych sobie, co spowodowało liczne perturbacje w całym kraju. Nie wiemy jak wyglądała odyseja wojenna naszego posterunkowego w atmosferze ogólnego chaosu. Dopiero 11 września zadecydowano o wcieleniu Policji Państwowej do sił zbrojnych, co zresztą mało gdzie dotarło z powodu braku łączności. Zaś w dzień później zapadła decyzja, aby policjantów koncentrować w Łucku na Wołyniu. O tej decyzji musiał się Adamski jakoś dowiedzieć, bo o tym świadczą jego późniejsze losy wojenne. W rezultacie większość policjantów znajdujących się za Bugiem, po 17 września trafiła do obozu sowieckiego w Ostaszkowie. Wymordowano ich na przełomie kwietnia i maja 1940 roku w Twerze i spoczęli w zbiorowych mogiłach, przede wszystkim w Miednoje (Goo).

W 2013 roku odkryto, że z Wójcinem związany był jeszcze jeden „katyńczyk”- Jan Stanisław Herduś, który pełnił tu krótko obowiązki kierownika szkoły od stycznia do czerwca 1938 roku. Urodził się on w 1895 roku we wsi Łęg Tarnowski. Państwowe Seminarium Nauczycielskie ukończył w Tarnowie. W czasie pierwszej wojny światowej służył w armii austriackiej. W lipcu 1920 roku, jako ochotnik brał udział w wojnie polsko-rosyjskiej. Po wojnie doszkalał się na kursie podoficerów w Krakowie i na rocznym kursie we Lwowie. Po przeniesieniu do rezerwy zajął się pracą pedagogiczną. W latach 1924-1927 był nauczycielem w szkole powszechnej w Kowalach koło Wielunia. W latach 1928 i 1932 odbywał ćwiczenia i szkolenia wojskowe, a służbę aplikacyjną odbył w 27 pułku piechoty w Częstochowie. Już jako podporucznik odszedł do rezerwy w 1933 roku. Kolejną pracę nauczycielską podjął w Seminarium Nauczycielskim w Ostrzeszowie. Na pół roku przeniesiony został potem na kierownika szkoły do Wójcina w 1938 roku, o czym wspomniano wyżej.
 W nowym roku szkolnym 1938/1939 pełnił już funkcję kierownika szkoły w nowopowstałej szkole powszechnej w Stachlewie koło Łowicza.

W czasie wakacji Herduś został wezwany do odbycia ćwiczeń wojskowych, w czasie których, 29 sierpnia 1939 roku otrzymał kartę mobilizacyjną do 28 Pułku Strzelców Kaniowskich. Pułk ten wchodził w skład 10 Dywizji Piechoty stacjonującej w garnizonie Łódź i wchodzącej w skład Armii Łódź, dowodzonej przez gen. Juliusza Rómmla. Herduś znajdował się tam w 4 kompanii 28 pułku Strzelców Kaniowskich. Jego dywizja zajmowała pozycje obronne nad Wartą, opierające się na systemie kilkunastu bunkrów i schronów. Atak przypuściła tam 1 września niemiecka 8 armia, wsparta lotnictwem, artylerią i czołgami. Mimo bohaterskiej obrony, w czasie której kilkakrotnie dochodziło do walki wręcz, nie udało się jednak powstrzymać Niemców na Warcie. W chaosie wojennym dywizja musiała wykonywać nieraz sprzeczne rozkazy, co pogarszało dodatkowo jej sytuację. Rozbita dywizja zbierała się jeszcze pod Lutomierskiem, a potem skierowała się w kierunku Piaseczna i Zgierza. W dniu 8 września, podczas dalszego odwrotu i ataków niemieckich, poszczególne pododdziały pogubiły się i dywizja poszła w rozsypkę. Resztki dywizji 10 września przeszły Wisłę koło Otwocka i przystąpiły tam do obrony, walcząc długo, bo aż do 27 września, kiedy to dowódca podjął decyzję o kapitulacji.

  Nie wiemy dokładnie, jakie były w tym czasie losy Jana Herdusia i jego 4 kompanii i 28 pułku, wchodzących w skład wzmiankowanej 10 dywizji. Na pewno, Herduś nie znalazł się wśród tych żołnierzy, których objął rozkaz dowódcy dywizji o kapitulacji na Lubelszczyźnie 27 września. Najwidoczniej znalazł się on już wśród tych żołnierzy, którzy przekroczyli Bug, chcąc realizować rozkaz Naczelnego Wodza o obronie na Przedmościu rumuńskim. Okoliczności pojmania Jana Herdusia przez Sowietów, którzy wkroczyli na wschodnie ziemie Polski 17 września 1939 roku, też nie są nam znane. Wiadomo tylko, że przetrzymywany był on najpierw w obozie jenieckim w Putywlu zanim ostatecznie osadzony został w Kozielsku. Tam napotkał dobrze mu znanego nauczyciela ze szkoły w Wójcinie - Józefa Ziemskiego, który zastąpił go na stanowisku kierownika szkoły w drugiej połowie 1938 roku. Zapewne wcześniej znany był mu także pochodzący z Wójcina kierownik szkoły w Nakwasinie, Antoni Dulas. Cała trójka „wójcińska” miała więc o czym rozmawiać – łączyli ich wspólni znajomi z Wójcina, Prosna, problemy zawodowe, itp. Swoją drogą, jakie to dziwne zrządzenie losu, że aż trzech nauczycieli związanych z Wójcinem nad Prosną – to „katyńczycy” (!).

Jan Herduś, podobnie jak Józef Ziemski, posiada od 2010 swój własny katyński „Dąb Pamięci”, który posadzony został w parku obok dworku, w którym znajduje się Publiczne Gimnazjum w Łęgu Tarnowskim, miejscu jego urodzenia.

„Dęby Pamięci” to symbole, „żywe pomniki”. Każdy posadzony „Dąb Pamięci” upamiętnia jedno nazwisko, konkretną osobę, która została zamordowana na rozkaz Stalina w Katyniu, Miednoje, Twerze lub Charkowie przez NKWD. Byli to polscy jeńcy wojenni: oficerowie Wojska Polskiego, oficerowie i podoficerowie KOP, Policji, Państwowej Straży Granicznej i Więziennej. W 1939 roku zostali osadzeni oni w specjalnych obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie.

Aż czterech byłych mieszkańców Wójcina należy do grona osób, którym przysługuje „Dąb Pamięci”: trzech zamordowano w Katyniu, a jednego w Twerze. Na razie dwóch z nich w ten sposób upamiętniono: Józefa Ziemskiego w Wójcinie i Jana Stanisława Herdusia w Łęgu Tarnowskim.

 Inni mieszkańcy Wójcina mieli więcej żołnierskiego szczęścia. Pod rozkazami generała Andersa walczyli żołnierze pochodzący z Łubnic i z Wójcina.

Armia Andersa była tworzona w 1941 roku w ZSRR na mocy porozumienia między ZSRR a rządem polskim przebywającym w Londynie. Znaleźli się w niej żołnierze i oficerowie polscy porozrzucani w łagrach i więzieniach sowieckich.  Od przeszło roku nie było już na świecie oficerów, o których wiedziano, że przebywali w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Generał Anders dopytywał o nich, a premier Sikorski nawet otrzymał odpowiedź Stalina, że po najeździe Niemców na ZSRR – gdzieś chyba rozbiegli się i może uciekli do Mandżurii (!) A później po odkryciu grobów katyńskich w kwietniu 1943 roku – władze sowieckie utrzymywały, że zbrodni tej dopuścili się Niemcy po zajęciu tych obszarów w 1941 roku. W 1942 roku, na mocy porozumienia zawartego między ZSRR i Anglią, generał Anders wyprowadził swoich żołnierzy z „nieludzkiej ziemi” do Iranu, a potem przez Bliski Wschód dotarli wszyscy do wyzwalanych w maju 1943 roku Włoch i wzięli udział w tej kampanii. Ten szlak bojowy stał się też udziałem łubniczan – Feliksa Kawy i Władysława Kędzi, którzy znajdowali się przez dwa lata w niewoli sowieckiej. Inny los był udziałem ich ziomków - Jana Skała i Mieczysława Szula. Łubniczanie ci po kampanii wrześniowej znaleźli się w Syrii, która była kontrolowana przez Francję (mandat Ligii Narodów), a od 1941 roku krótko – przez Anglików, po czym proklamowano tam niepodległość. Obydwaj łubniczanie wstąpili do tworzonej właśnie Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich i walczyli w obronie Tobruku na terytorium Libii w 1941 roku, a trzy lata później – w ramach II Korpusu generała Andersa uczestniczyli w wyzwalaniu Włoch, wspólnie z Kędzią i Kawą.

 Natomiast Antoni Białek z Wójcina w trakcie kampanii wrześniowej dostał się do niewoli niemieckiej, z której uwolniono go na początku 1941 roku. Udało mu się później jakoś dotrzeć do II Korpusu generała Andersa, w którym znajdowali się już wspomniani łubniczanie i wspólnie z nimi odbył szlak bojowy prowadzący przez środkowe i północne Włochy, gdzie stoczono bohaterską bitwę pod Monte Cassino, a potem wyzwalane były jeszcze różne miasta włoskie, w tym Ancona i Bolonia (JMW 157).

  Na koniec jeszcze trochę informacji o wyzwoleniu Wójcina w relacji J. Maślanki.
12 stycznia 1945 roku rozpoczęła się tzw. „ofensywa styczniowa” armii radzieckiej, która po kilku dniach dotarła w okolice Wójcina. Autor opisuje, że pierwszymi, którzy opuścili swe posterunki i zaczęli ucieczkę – byli policjanci i żandarmi z Dzietrzkowic. 18 Stycznia „folksdojcze” z Łubnic na furmankach ruszyli w kierunku Czech, oczywiście przymusowymi woźnicami musieli być miejscowi Polacy. Kolumnę prowadził wójt, funkcjonariusz SS, a nad całością czuwały dwa patrole konne. Nocą z 18 na 19 stycznia do Łubnic przyszły wojska radzieckie, przesuwając się w kierunku Wójcina, który niemal całkowicie był już wyludniony i została tam tylko garstka Polaków. W Ladomierzu, w domu Brząkały, ulokowała się grupa oficerów radzieckich z generałem na czele, z radiostacją. Do ochrony posiadali pododdział składający się z około 50 żołnierzy i działo przeciwpancerne. Znajdował się tam też szpital polowy z rannymi żołnierzami. W Wójcinie i Andrzejowie znalazły się tabory, piechota i czołgi. Ponieważ nie mieli oni osłony powietrznej – to atakowani byli przez samoloty niemieckie od południa aż po wieczór (JMD 101).  Oto jak dalej wyglądał pierwszy dzień wolny od okupacji niemieckiej:

 „Cały Wójcin zapchany był wojskiem: na podwórkach i przy drogach stały tabory, a wokół pełno uzbrojenia. Niestety, koło południa nadleciały samoloty niemieckie, dokonując masakry wśród żołnierzy – na polach leżały martwe konie, rozbite wozy i sprzęt wojskowy, powyrywane słupy telegraficzne, zniszczone zabudowania, pozrywane dachy domów. To było dzieło nalotu. Zginęło 23 żołnierzy radzieckich, a w Łubnicach – dwóch żołnierzy i sanitariuszka. Poległych pochowano na miejscowych cmentarzach, a po ekshumacji przeniesiono na cmentarz w Wieluniu, oddając im należną cześć i honory” (JMŁ 112).

Cmentarna brama

9. Brama cmentarna w Wójcine (w.pl; Galeria / Wójcin Dziś)

 

Copyright © by Andrzej Głąb Wójcin 2009 - 2024.
Strona wykorzystuje pliki cockies do monitorowania i obsługi więcej